.

czwartek, 28 czerwca 2012

Rozdział 35


Odwróciłam się gwałtownie w stronę osoby, instynktownie odskakując jak oparzona od Spencer’a.
- Lewis? – Odgarnęłam kosmyk włosów za ucho. – Co ty tu robisz?! – Stanęłam jak sparaliżowana wpatrując się w chłopaka siedzącego na schodach pod moim domem.
Lewis…Przed oczami stanęły mi wszystkie te wspomnienia ze spędzonej nocy z chłopakiem. Wszystko doskonale pamiętałam, bo takich rzeczy się po prostu nigdy nie zapomni. Ale teraz jakoś wszystko mi nie pasowało. Czułam się tak dziwnie i niekomfortowo przytulając się do Spencer’a na jego oczach. Oczywiście wiedział, że kogoś mam, co nie zmienia faktu, że jednym słowem byłam przerażona.
- Może ty mi powiesz, co TY robisz. – Spojrzał z niechęcią na Spencer’a.
- Emmm właśnie wracałam z apteki… - Jąkałam się.
- Z apteki.. – Zamyślił się. – Nie przedstawisz mnie? – Spytał z ironią.
Spojrzałam na chłopaka stojącego obok mnie i czekającego bez wątpienia na wyjaśnienia, wzrokiem pełnym bólu, który niewątpliwie teraz wrócił.
- To Lewis. Znajomy z Florydy. – Wskazałam na chłopaka.
Spencer jak na wychowanego chłopaka przystało, wystawił dłoń, jednak Lewis spojrzał na niego z pogardą i zwrócił się do mnie.
- Miałaś przyjechać na święta.
- Miałam, ale plany widocznie się zmieniły. – Odparłam stanowczo widząc zachowanie i nastawienie chłopaka. – Możesz mi wytłumaczyć, co ty wyprawiasz?!
- Pisałem sms, ale nie odpisywałaś. Dzwoniłem, ale nie odbierałaś. W końcu nadeszły święta, więc zaniepokojony poszedłem do domu twojej matki, która powiedziała mi, że ustaliłyście, że to ona przyjeżdża w tym roku do ciebie. Poprosiłem, więc grzecznie o twój adres mówiąc, że to dla mnie ważne, po czym wsiadłem w pierwszy lepszy samolot i przyleciałem do ciebie, ale widać się spóźniłem. – Splunął.
- Emm.. to nie tak. My nie….– Starałam się wytłumaczyć.
- Widzę – Przerwał mi. - Że znalazłaś już sobie pocieszenie u pedała. – Zaśmiał się.
Nie wytrzymałam napięcia i uderzyłam go z liścia w policzek. Chłopak spojrzał na mnie z nienawiścią i łapiąc się za szczękę, splunął na podłogę.
- Myślisz, że takie zachowanie jest w porządku szmato? – Złapał mnie gwałtownie za ramię.
- Zostaw ją! – Krzyknął Spencer, który odepchnął ode mnie chłopaka.
Ten jednak sprowokowany, zaczął szarpać Spencer’a, w wyniku czego rozpętała się bójka.
- Kto tu kogo nazywa pedałem! – Skoczył Lewis’owi do gardła.
Zaczęli się szarpać i popychać nawzajem wyklinając się w przy tym.
- Przestańcie! – Krzyknęłam, po czym nieudolnie próbowałam rozdzielić bijących się chłopaków. – Wystarczy! – Wrzasnęłam w końcu odganiając sprowokowanego Spencer’a. Lewis zaczął się śmiać, przez co chłopak coraz bardziej pragnął się odegrać. Złapałam go za dłoń ściskając mocno jego chłodne palce. – Spencer idź do domu. Porozmawiamy jutro okej? – Spojrzałam na niego.
- Nieee! Czemu ma sobie iść?! – Wtrącił Lewis zbliżając się ku nam. – Myślę, że chętnie posłucha tego co mam do powiedzenia. Być może dowie się o tobie rzeczy, które nawet nie przechodzą mu na myśl.
- Nie trzeba. – Przerwałam. – Spencer idź do domu!
- Czego się dowiem? – Dopytywał niebieskooki.
- A widzisz? – Uśmiechnął się sarkastycznie blondyn. – Jednak chłopczyk chce posłuchać. – Poklepał Spencer’a po ramieniu, który jednak od razu strzepnął jego dłoń.
- Po co to robisz?! – Wrzasnęłam.
Czułam, że oczy robią mi się szkliste a za moment pociekną mi łzy.
- Po to, żebyś już więcej nie bawiła się nikim i nie grała nikomu na uczuciach. – Powiedział.
- Nie możemy o tym we dwójkę pogadać? – Zaproponowałam.
- No a co z twoim towarzyszem?! – Udał zdziwionego. – Zacząłem mówić, to wypadałoby skończyć.
- Chealsy powiesz mi do cholery, o co chodzi?! – Spytał w końcu zdezorientowany Spencer.
Byłam definitywnie rozdarta. Wpatrując się w jego oczy doskonale wiedziałam, że powinnam mu powiedzieć, ale z drugiej strony bałam się jego reakcji.
- Sama mu powiem. – Zwróciłam się do Lewis’a.
- Dobrze, więc proszę bardzo. – Uśmiechnął się.
- Jak wyjedziesz z powrotem na Florydę. – Dokończyłam. – Wejdź do domu. – Otworzyłam drzwi. – A ty Spencer idź do domu.
Lewis sięgnął niedbale za torbę leżącą na schodach i wszedł do domu zatrzymując się w drzwiach.
- Jutro porozmawiamy. Papa. – Odwróciłam się na pięcie.
Chłopak jednak chwycił mnie za rękę, po czym pocałował mnie w usta, kątem oka patrząc na stojącego za nami Lewis’a. Ponownie odwróciłam się i weszłam do domu trzaskając drzwiami.
- Powiesz mi do cholery, po co żeś tu przyjechał?! – Wydarłam się.
- Nie bądź niemiła. – Oznajmił.
- Nie mów mi, co mam robić. W ogóle, na co ty liczyłeś przyjeżdżając tutaj?!
- Wiesz…. teraz to już nawet sam nie wiem. – Odparł ciszej. – Tęskniłem, a nawet bardzo tęskniłem. Brakowało mi tam ciebie, a dnie i noce w szczególności strasznie mi się dłużyły. Czekałem z myślą, że niedługo przyjedziesz, ale nie oddzwaniałaś to..
- Nie mam telefonu. – Przerwałam mu.
- Nie przesadzaj. Chociaż teraz mogłabyś przestać kłamać. – Machnął ręką.
- Mówię poważnie. Wyrzuciłam go daleko w las. Z tego, co wiem to chyba roztrzaskał się o jakąś skałę.
- Niby, po co? – Uniósł brew.
- Bo zerwałam z chłopakiem. – Mruknęłam, oparłszy się o ścianę.
- Hahaha i niby on cię tak zdenerwował, że musiałaś od razu rzucać telefonem? – Zaśmiał się.
- Nie ON tylko SMS. SMS tak właściwie od ciebie, którego przeczytał mój chłopak. Były już chłopak. – Założyłam rękę na rękę.
- Hahahaha dobre. – Zaśmiał się.
- Skończyłeś? – Spojrzałam na niego spode łba. – Serio lubiłam cię i też czasem mi ciebie brakowało, ale zrozum. – Podeszłam do niego. – To raczej było zauroczenie i nie brałam tego na poważnie. Widzieliśmy się raz czy dwa i już. Przykro mi, jeśli myślałeś, że coś z tego będzie, ale ja mam tu, do kogo wracać.
- Do twojego chłopaka? – Przerwał mi.
- Nie mam chłopaka.
- A ten pedzio, to, kto był?
- To mój tak jakby przyjaciel. – Przełknęłam ślinę.
- Tak jakby?
- To skomplikowane. – Machnęłam ręką.
- Nie mogłaś od razu tak mówić?! – Westchnął.
- Starałam się, ale nie dałeś mi dojść do głosu. – Wywróciłam oczami.
- No to trochę głupio wyszło… - Podrapał się po głowie. – Nic tu po mnie.. będę się zbierał.
- Niby dokąd?
- No z powrotem na Florydę.
- No to możesz przenocować. Gdzie będziesz się tułać po nocach po hotelach.
- Mogę? Serio?
- Przenocować. Nic więcej. – Powtórzyłam.
- A twój ojciec? – Spytał.
- Wróci rano, albo przed południem, bo w knajpie wesele jest. – Wzruszyłam ramionami. - Ale potem wyjeżdżasz i nie robisz mi takich scen jak dzisiaj. – Poszłam do kuchni.
- Czemu powiedziałaś, że to skomplikowane, kiedy spytałem o tego pedzia? Ukrywa się czy jak? – Oparł się o szafkę.
- Nie! Lewis przestań on nie jest pedałem. Przesadzasz już i widzę, że chyba wolisz hotelowe łóżko. – Skarciłam go.
- No sorry ale tak wyglądał według mnie. – Wzruszył ramionami. – Dobra nieważne. To gdzie twoja matka?
- Jutro dopiero przyjeżdża. – Odgrzałam zupę.
- Cieszysz się co?
- Bardziej niż mój ojciec. – Westchnęłam.
- Ciekawe.. – Usiadł przy stole.
- Smacznego. – Podałam Lewis’owi talerz.
Następnie wyjęłam z szafy starą kołdrę obleczoną w jakaś wyblakłą czerwoną poszewkę oraz poduszkę i rzuciłam pościel na kanapę w salonie. Chłopak zjadłszy kolacje, odpalił laptopa i przeglądał linie lotnicze szukając wolnego biletu.
- Znalazłem bilet na jutrzejsze popołudnie dopiero. – Krzyknął z salonu.
- Nie ma sprawy. – Kończyłam zmywać. – Tu masz łazienkę i czyste ręczniki. – Dobranoc.
Zapadł zmrok, więc udałam się na górę, zostawiając chłopaka samego w salonie. Wzięłam gorący prysznic, który ukoił moje wszystkie zmysły i totalnie mnie odprężył. Zawinięta w ręcznik powędrowałam z powrotem do pokoju i usiadłam na łóżku przeglądając telefon. No tak 6 nieodebranych połączeń od Spencer’a. Odpisałam szybko, mówiąc, że wszystko jest pod kontrolą i żeby się nie martwił. Następnie zrzuciłam z siebie ręcznik i przebrana w piżamy wskoczyłam do łóżka. Kręciłam się, tarzałam i wierciłam w łóżku do późnej nocy nie mogąc zasnąć. Kilka razy zawitałam do łazienki, jednak tuż nad ranem moje usta były tak spierzchnięte przez pragnienie, jakie mi wyjątkowo dokuczało, że postanowiłam zejść na dół po wodę. Uchyliłam delikatnie drzwi od pokoju i na palcach zeszłam po schodach na dół. Szłam po ciemku, dotykając dłonią ściany, nie chcąc narobić niepotrzebnego hałasu wpadając na, któryś z mebli i obudzić Lewis’a. Nagle jednak coś mnie zmyliło. Nie słychać było charakterystycznego pomrukiwania czy choćby oddechu. Podeszłam szybko do kanapy i macając siedzenia, spostrzegłam, że chłopaka wcale tu nie ma...
*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
JUTRO KONIEC ROKU! Hahahahaa muszę przyznać, że czerwiec straasznie szybko mi zleciał. Niedawno pamiętam jak był 8 czerwca i początek Euro a ja wpadłam do domu równo z początkiem meczu z gorącymi kebabami :D Wyjazd równo za tydzień, więc powoli zaczyna się szał na zakupy. Postaram się przez ten tydzień napisać jak najwięcej i w sumie do 7 lipca dodam 3 rozdziały a po powrocie będę kontynuować.
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i kolejny będzie w niedziele.

206170_469700989725281_2073066999_n_large

480779_468270003202186_218094804_n_large

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Rozdział 34

Po upływie 10 minut z pokoju wyszła zapłakana blondynka z plikiem kartek w dłoni. Skierowała się od razu w stronę szatni nie zauważając nas. To był nikt inny jak Emily dziewczyna Spencer’a. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna albo miała urojoną ciążę, albo poroniła. Bardziej prawdopodobną opcją była w przypadku jej ta druga. Dotarło do mnie, że chłopak, którego kocham ponad wszystko stracił jedyny powód, dla którego chciał być ze swoją dziewczyną. Tylko to go trzymało z dala ode mnie. Jednak po tym co przed chwilą usłyszałam znów wróciłam do gry, dostałam drugą szansę, której za żadne skarby nie mogłam zmarnować. Nagle z mojego gabinetu wyszedł pacjent a lekarz przeczytawszy moje nazwisko poprosił mnie o wejście. Doktor Eric Reedem, którego imię i nazwisko przeczytałam na przypiętej do fartucha plakietce zbadał mnie dokładnie począwszy od osłuchania i zajrzenia w gardło a skończywszy na zmierzeniu temperatury. Po krótkim wywiadzie, podczas którego nie wiem, czemu ale mężczyzna patrzył się na mnie przeszywającym wzrokiem spod grubych szkieł okularów przepisał mi receptę z wypisanymi lekami. Stwierdził, że to zwykłe przeziębienie, jednak nie do końca wyleczone, przez co choroba się nawraca. Zalecił leżenie w łóżku przez kolejny tydzień i picie gorącej herbaty oraz unikanie jakichkolwiek zimnych napojów. Po 15 minut wyszłam na korytarz, na którym czekała na mnie Amy.
- I jak? – Spytała podnosząc się z fotela.
- Zwykłe przeziębienie. Ojciec jak zwykle dramatyzuje. – Założyłam kurtkę.
- No to dobrze. – Westchnęła.
Wiedziałam, że chodzi jej po głowie to samo, co mi, a mianowicie to, co wydarzyło się dobry kwadrans temu. Wyszłyśmy z przychodni, po czym wsiadłyśmy do samochodu. Wsadziłam kluczyki w stacyjkę, nacisnęłam sprzęgło i ruszyłyśmy w stronę sklepów.
- Co myślisz o tej sytuacji z Emily? – Spytała nagle.
- Nie wiem. Nie mam jakiejś racjonalnej odpowiedzi na to. Na myśl nasuwa mi się tyle możliwości.. – Pokręciłam głową.
- Ja tam myślę, że ona to sobie wszystko zaplanowała. – Palnęła dziewczyna.
- Też tak myślałam. Do dzisiaj…
- No bo spójrz. – Cmoknęła. – Niby minęło ponad półtora miesiąca a ona ani trochę się nie zaokrągliła. Cały czas jest chuda jak była i lata w tym swoim stroju cheelederki. Po takim czasie już by było widać. A poza tym gdyby nawet to była wpadka, to raczej ona traktowana jest no, jako… - Zamyśliła się szukając odpowiednich słów.
Przypomniał mi się tytuł na jednej z broszurek w przychodni.
- Niechciany prezent? – Dopowiedziałam.
- Właśnie! – Klasnęła w dłonie. – Gdyby to była wpadka, to raczej by chodziła po szkole przybita i nikomu by o tym nie mówiła, bo wstyd. A ona wręcz przeciwnie. Zaraz po dowiedzeniu się biegała po szkole i chwaliła się jakby udało się jej coś, co miała zaplanowane.. – Zamyśliłyśmy się obie.
- Aż do dzisiaj. – Powtórzyłam. – To raczej zaplanowane nie było.
- Kto ją tam wie. – Westchnęła dziewczyna.
- W każdym razie dziecko zniknęło. Gdyby miała to zaplanowane to nie wybiegałaby z gabinetu cała zapłakana. Myślę, że po prostu coś poszło niezgodnie z jej planem. Specjalnie zaszła w ciążę, bo zobaczyła, że chłopak się od niej oddala. Dobrze wiedziała jak bardzo źle jest między nimi i to było jedynym sposobem no a teraz… - Przerwałam.
- Chcę zobaczyć, co zrobi ta małpa. – Wyszczerzyła się Amy.
Gadałyśmy jeszcze chwilę o całej tej sprawie a potem zrobiłyśmy burzę mózgów na temat kupna prezentu dla rodziców. Po zajechaniu pod centrum handlowe od razu skierowałyśmy się do sklepu spożywczego, gdzie kupiłam indyka, ziemniaki i wszystkie inne potrzebne produkty na świąteczny obiad. Następnie przy pomocy przyjaciółki udało się wybrać odpowiedni komplet bombek i dekoracji świątecznych. Najróżniejsze stroiki, girlandy, maskotki i upominki miały w tym roku zdobić mój dom w okresie świątecznym. Po upływie godziny obładowane torbami, zaniosłyśmy rzeczy do samochodu i ponownie poszłyśmy do centrum, tym razem po prezenty. Przejrzałam tysiące propozycji, jakie proponowały poszczególne sklepy, jednak nic nie wpadło mi w oko. W końcu padło na typową parę skarpetek i płyn po goleniu a dla urozmaicenia kupiłam mu breloczek do kluczy, który piszczy na wypowiedzenie imiona „Drew”. Przyczepi sobie do kluczy do samochodu, które zawsze gdzieś zapodziewa. Dla mamy kupiłam wszystkie sezony „Przyjaciół”, które zapewne obejrzy w zimowe wieczory oraz kosmetyki. Amy kupiła koralową bluzkę ze stójką i zestaw kosmetyków pod prysznic, a dla brata wybrała jakieś samochodziki i samoloty.
- Kupujesz coś dla Spencer’a? – Spytała Amy przemierzając wzrokiem kolejne półki.
- Raczej nie… nie umawialiśmy się ani nic. – Odparłam.
- Hmm ale pewnie on coś ci kupi. Przynajmniej powinien. – Oznajmiła.
- On to powinien kupić Emily. – Spojrzałam spode łba.
- Chyba test ciążowy albo wykrywacz kłamstw. – Parsknęła obracając czekoladki w dłoniach. – Co powiesz na to?
- Czekoladki w kształcie kostek z literami ułożonymi w słowa „Wesołych świąt”. – Zamyśliłam się.
- Wolisz kupić mu skarpetki? – Zaśmiała się.
- Bez przesady… Zawsze można by mu kupić… nooo…eee…- Dumałam.
- Chealsy? – Spojrzała na mnie z politowaniem. – Moim zdaniem to jest fajny pomysł. Dokupisz mu jakąś książkę i będzie git. – Wrzuciła do pudełko do koszyka.
W sklepie ze słodyczami kupiłam jeszcze prezent dla Lizzy w postaci nowej płyty Florence + The Machine i zestaw kosmetyków, dla Dean’a kupiłam znowu płytę Breathe Caroline, dla Dave’a koszulę w kratę a prezent dla Amy miałam już dawno kupiony. Od dawna wiedziałam, że marzy o różowych wysokich szpilkach na platformie, a ja kupiłam je na Florydzie z myślą o sobie, ale po przemyśleniu oddam je dziewczynie w nienaruszonym stanie.
Po obejściu całego centrum zatrzymałyśmy się w Subway gdzie zjadłyśmy obiad a następnie wróciłyśmy do samochodu, którego bagażnik po wrzuceniu toreb ledwo się zamykał. Droga powrotna minęła dosyć szybko i bezproblemowo. Odwiozłam Amy pod sam dom, który zdążyła już przybrać jej matka. Zaniósłszy wszystkie prezenty do domu pożegnałam się z nią i wróciłam do domu. Ojciec wrócił już z baru i teraz stał na drabinie wieszając sznur lampek tuż pod dachem.
- Wróciłam! – Krzyknęłam wysiadając z samochodu.
- Co tak długo?
- Bo pojechałam od razu po jedzenie. Lodówka zaczynała świecić już pustkami. – Wyjęłam torby z bagażnika.
- Co powiedział lekarz?
- Przepisał mi jakieś leki i kazał siedzieć w domu. – Otworzyłam kopniakiem drzwi wejściowe.
- Pomóc ci?
- Nie! – Krzyknęłam wchodząc do domu.
Zostawiwszy wszystkie torby w kuchni, pobiegłam na górę się przebrać i odświeżyć. Wzięłam ze sobą od razu wszystkie prezenty, które upchnęłam pod łóżko wraz z ozdobnymi papierami i kokardami. Przebrana zbiegłam na dół gdzie rozpakowałam wszystkie rzeczy i wykreśliłam kolejne zadanie ze świątecznej listy z zapisem wszystkich czynności. Sięgnęłam za bombki, które zaniosłam do salonu i postawiłam obok kupionej przez tatę choince. Od razu było czuć prawdziwy zapach świąt. Przez ponad godzinę męczyłam się z ubiorem choinki, tak, żeby była idealna.
- Tato! – Zawołałam.
Ojciec wpadł do domu zdezorientowany.
- Coś się stało? – Stanął w drzwiach.
- Skończyłam ubierać choinkę.
- Oooo. – Spojrzał na nią od góry do dołu.
Zapaliłam lampki.
- Hmmm.. –Zadumał się. – Czegoś mi tu jeszcze brakuje…
- Czego?! – Zawiodłam się delikatnie.
- Prezentów. – Walnął mnie w ramię.
- Ehh.. – Wywróciłam oczami. – Kolacja na stole. – Powiedziałam, po czym usiadłam przy stole.
Po jedzeniu poszłam na górę, gdzie wzięłam gorący prysznic a następnie przebrana w piżamę zeszłam jeszcze na chwilę na dół. Zagotowałam sobie mleko, a z szafki wyciągnęłam opakowanie ciasteczek z czekoladą. Spojrzałam na jutrzejszą listę zadań popijając gorące mleko. Jutro czekało mnie ogólnie sprzątanie całego domu, umycie okien, a także wyjście do apteki, bo dzisiaj zapomniałam oraz zapakowanie prezentów. Wziąwszy ciasteczka poszłam z powrotem na górę, gdzie wskoczyłam do łóżka i sięgnęłam za laptopa. Przejrzałam FB, a potem włączyłam sobie Pretty Woman, którą oglądałam do 1:00 w nocy zajadając się ciasteczkami. Były chwile wzruszenia, ale były też momenty zabawne, podczas których powstrzymywałam się żeby nie wybuchnąć śmiechem. Po obejrzeniu nastawiłam budzik na 10:00 i nakrywszy się kołdrą poszłam spać.
Obudziłam się kilka minut przed 10:00 i poleżawszy kilka jeszcze minut, poszłam do łazienki gdzie przesiedziałam parenaście kolejnych minut. Ubrałam się w dresy, po czym zeszłam na dół gdzie zrobiłam sobie śniadanie i oglądałam Kaczora Donalda. Tata pojechał z rana do baru, bo dzisiaj miało być tam wesele, ta,k więc od rana trwały przygotowywania dekoracji. W południe założywszy kurtkę i buty emu wyszłam na zewnątrz. W nocy spadło kolejne 10 cm śniegu, przez co na nowo zrobiło się biało, bo świeży śnieg zdołał przykryć szary lub czarny puch przy drogach. Wstąpiłam do apteki dwie ulice dalej, gdzie kupiłam przepisane mi leki a następnie ruszyłam z powrotem do domu. Szłam powoli napawając się zimowymi promieniami słońca, które raziły mnie w oczy. Śnieg zdradliwie skrzypiał pod moimi stopami, którymi co raz rozkopywałam usypy.
- Hej. – Krzyknął ni stąd ni zowąd Spencer, łapiąc mnie od tyłu za biodra i przytulił się do mnie mocno.
- Oo hej. – Odparłam zdziwiona. – Co tu robisz?
- Wracałem z biblioteki, bo mama zapomniała wziąć lunch’u. – Wzruszył ramionami.
- A ty nie w szkole?
- Nie chce mi się. – Spojrzał na mnie swoimi oczami, w których żarzyły się małe iskierki, na których widok w moim brzuchu pojawiały się znów motyle. – A ty co wagarujesz?
- Chora jestem.
- Chora? – Zaczął się zgrywać. – I bez czapki chodzisz?! – Założył mi swoją czapkę uszatkę.
- Dzięki za troskę. – Popchnęłam go.
- A rękawiczki gdzie?! – Zaśmiał się i wziął w dłonie moje zmarznięte palce, które zaczął ogrzewać swoim oddechem.
- Spencer! – Zaśmiałam się starając wyrwać dłonie z uścisku.
Chłopak puścił w końcu dłonie i oplótł ręce wokół mojej talii całując mnie delikatnie w czoło.
Przymknęłam oczy i przylgnęłam głową do jego piersi napawając się jego zapachem.
- Chealsy?! – Usłyszałam nagle zszokowany głos dobrze znajomej mi osoby.
*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
Na wstępie chcę wszystkich przeprosić, że tak długo musieli czekać na nowy rozdział, ale niestety tak to jest jak się pisze po nocach a potem zaspypia do szkoły. A 5 raz w ciągu ostatniego miesiąca to nienajlepszy wynik, przez co ojciec ograniczył mi kompa -,- Cud, bo moge siedzieć do 22:00 ale oczywiście może w nocy po ciemku coś się uda :)
W każdym razie co do rozdziału to mam nadzieję, że zadwololi on pewne osoby, które czekają od dłuższego czasu na jedną małą scenkę, a ona zbliża się już dużymi krokami :)
+ Chcę podziękować za taaaaaaaak dużą ilość komentarzy! Postanowiłam już nie wymuszać na was czegoś takiego, bo w sumie to nie o to chodzi. Kolejny rozdział postaram się dodać w czwartek wieczorem :*
165968_249827608464901_1113810806_n_large

165118_182520328448127_7424226_n_large

piątek, 22 czerwca 2012

Rozdział 33


Pomimo, że była połowa grudnia było całkiem ciepło. Promienie słoneczne wprawdzie niezdarnie przebijały się przez szarą powłokę chmur na niebie, ale wszyscy wpadli już w świąteczną gorączkę zakupów, która podwyższała temperaturę. Do świąt zostało zaledwie 4 dni i na ulicach zaczęły pojawiać się świąteczne lampiony a w szkole nawet choinka. Chłodny wiatr wiejący od strony Kanady lekko kołysał drzewami strzepując z gałęzi płatki śniegu. W ostatnim czasie spadło 30 cm śniegu, tak, więc wyjścia ze szkoły były koszmarem choćby z powodu ciągłych wojen na śnieżki, przez które wracałam do domu cała przemoczona. Najczęściej było tak, że co się trochę podleczyłam i wróciłam do szkoły, to po powrocie znów gorączka i katar i dwudniowy pobyt w domu przed telewizorem. Leczyłam się domowymi sposobami i żyłam na środkach odpornościowych.
- Chealsy dość tego. – Ojciec uderzył pięścią w stół.
Spojrzałam na niego zszokowana znad miski płatków, w której gmerałam od kilku minut, pozorując jedzenie.
- Masz iść do lekarza. – Rozkazał
- Tato, to zwykłe przeziębienie. – Odchrząknęłam.
- Ale nieleczone przeziębienie może okazać się bardziej poważne niż ci się wydaje. Jutro z samego rana masz iść do przychodni.
- Ale…
- Żadnego, ale. Mam cię zaprowadzić tam za rączkę jak małą dziewczynkę? – Powiedział z ironią.
Wróciłam do jedzenia.
- Tak, więc widzisz jutro rano masz się zbadać. Niech ci lekarz przepisze porządne leki i już.
- To normalne, że wszyscy chorują. – Wyjaśniłam patrząc na niego.
- Właśnie chyba nienormalne. – Spojrzał spode łba. – I nie dyskutuj ze mną.
Super. Argument na wszystko. Wywróciłam oczami, po czym odstawiłam prawie nietkniętą miskę z powodu braku apetytu i poszłam na górę. Przez moje ciągłe nieobecności w szkole całe dnie siedziałam praktycznie nad lekcjami z nadzieją, że uda mi się nadrobić rosnące wciąż zaległości. Pocieszał mnie jedynie fakt, że nie tylko ja byłam ciągle chora. Lizzy również siedziała praktycznie cały czas w domu tyle, że była w lepszej sytuacji ode mnie, bo odwiedzał ją codziennie Dean. Do mnie, co jakiś czas zaglądała Amy, która siedziała do wieczora i starała się wytłumaczyć mi matmę, albo Dave, który znowu robił za korepetytora z hiszpańskiego. Nie narzekałam na brak rozrywki ani znajomych. Brakowało mi raczej Spencer’a, który przesiadywał w szkole z Emily, która dziwnie w ogóle nie tyła. Była cały czas chuda jak patyk i spokojnie mieściła się w obcisły strój cheeledarki. Czasem, szczególnie widząc z rana idących znajomych do szkoły, miałam wrażenie, że znów wszystko wymyka mi się spod kontroli a ja bezczynnie siedzę w domu i nic nie robię. To niesamowite jak czasami silne są uczucia. Czuje wtedy, że to ja sama czasem jestem przez nie kontrolowana. Mogłabym w sumie zadzwonić do Spencer’a z prośbą o wytłumaczenie choćby angielskiego, ale znów nachodziły mnie wyrzuty sumienia, że zbyt bardzo się narzucam. Nie wiem czy powinnam się cieszyć, ale napisał mi na tablicy na FB „Szybkiego powrotu do zdrowia J”, przez co podniósł mnie trochę na duchu.
Co do Lauren, która bała się powiedzieć rodzicom o ciąży przed ślubem, to wreszcie wyjawiła sekret parę dni temu. Philip był lekko zszokowany i na początku nawet nie wiedział czy ma się cieszyć czy płakać, to z minięciem paru dni przekonał się do nowego doświadczenia i skakał wokół Lauren, spełniając każdą jej zachciankę. Rodzice dziewczyny szczególnie mama, nie mogła już doczekać się narodzin wnuka. Po dowiedzeniu się zaczęła płakać z radości i dziękować Bogu że nie zostanie sama na starość i będzie miała kogo rozpieszczać. Rodzice chłopaka zaś nie byli tak łaskawi i bulwersowali się, że na dziecko jeszcze za wcześnie a ich syn nie będzie mógł spełniać swoich ambicji zawodowych. Na szczęście obie strony doszły do porozumienia i babcie obiecały pomóc przy dziecku. Dziadkowie zaś postanowili, że najlepiej byłoby młodym zbudować jakiś oddzielny dom i praktycznie od zaraz snuli plany na temat budowy. Cieszyłam się ze szczęścia Lauren chociaż życie jednej nie jest usnute ciągłymi problemami. Ja zaś na każdym zakręcie borykałam się z nowymi kłopotami. Pierwszym okazała się rozmowa z ojcem na temat przyjazdu matki. Najpierw wykrzyczał mi w twarz, że bawię się w dorosłą i, że sama podjęłam już decyzję a on uważa, że to stanowczo za szybko. Dodatkowo powiedział, że nie ma ochoty udawać, że darzy sympatią swoją byłą żonę i, że miał nadzieję, że chociaż raz spędzi on święta tak jak on chce. Na te słowa ja znowu wybuchłam mówiąc mu, że jest egoistą i nie liczy się z moim zdaniem, bo to moja matka i jeśli tak bardzo chce to może spędzić te święta sam a ja zaś będę się świetnie bawić na Florydzie. Ojciec po usłyszeniu tych słów jakby lekko złagodniał. Chyba przestraszyła go wizja samotnie spędzonych świąt. Tak, więc umówiliśmy się, że mama przyjeżdża tu tylko w gości i z okazji świąt ma być dla niej miły, bynajmniej starać się. Po 4 dniach wyjedzie i zobaczą się dopiero na Wielkanoc. Zapewniłam go, że Maggie naprawdę zmieniła się na lepsze i nie przypomina starej siebie. Ojciec po długich namowach przystał na tę propozycję po czym wyszedł na dwór. Chyba musiał ochłonąć i pogodzić się z myślą, że po raz kolejny spędzi Boże Narodzenie z żoną. Ja w głębi ducha cieszyłam się ale z drugiej strony martwiłam, bo z pewnością zawiodę osobę, której obiecałam przyjazd na Florydę. Osobą tą był nie kto inny jak Lewis, który czekał na moje odwiedziny. No cóż może to i lepiej, że jednak się nie spotkamy. Ominie mnie przynajmniej tłumaczenie, dlaczego nie raczyłam odpisywać na sms.
Tak właśnie spędzałam dni, kiedy byłam sama w domu a na dodatek chora. Potrafiłam przesiedzieć całe dnie na kanapie, rozmyślać i analizować każde wydarzenie z ostatnich tygodni. Kończąc jednak te moje wywody sięgnęłam za telefon i zadzwoniłam do przychodni. Termin był wolny akurat na jutro rano na 10.00. Stwierdziłam, że skoro będę w mieście to od razu zrobię świąteczne zakupy. Odłożywszy telefon poszłam do kuchni skąd wyjęłam notes i długopis po czym usiadłszy na szafce spisałam listę zakupów, które jutro muszę kupić. Najważniejszym elementem był oczywiście indyk z pieczonymi ziemniakami. Na deser postanowiłam razem z mamą upiec ciasto owocowe, które miałyśmy w zwyczaju robić co roku. Co do choinki, która powinna stać już od Święta Dziękczynienia, to wyjątkowo w tym roku zostawiłam to na sam koniec. Ustaliłam z tatą, że on kupuje w tym roku prawdziwą choinkę, nie żadne sztuczne choinko podobne drzewko, a ja zajmę się kupnem bombek i dekoracji. Zostawiłam mu jedynie frajdę z wieszania świecidełek dookoła domu. Z tego co zauważyłam, to w tym mieście akurat wszyscy dużą wagę przywiązują do dekorowania domów. Powiedziałabym wręcz, że w pewnym sensie ze sobą rywalizują. Skończywszy pisać listę oderwałam kartkę z notesu i poszłam na górę. Położyłam ją na biurku razem z wcześniej przygotowanymi niezbędnymi dokumentami do jutrzejszego lekarza. Następnie udałam się do łazienki, gdzie wzięłam prysznic a potem przebrana w piżamy położyłam się do łóżka. Nastawiłam zegarek na 7:00 rano, bo droga do miasta zajmie mi niecałą godzinę a jeszcze trzeba się rano wyszykować. Nagle coś zaczęło mi wibrować pod poduszką. Podniosłam się gwałtownie i wyjęłam telefon, na którego wyświetlaczu widniało imię Amy.
- Halo? – Odebrałam chrypiącym głosem.
- Hej tu Amy. Nie obudziłam cię? – Spytała niepewnie.
- Nieee. Dopiero się położyłam. Coś się stało?
- Właściwie to nic. Tak tylko pomyślałam, że w weekend święta no a ja jeszcze nie mam prezentów. I tak już mało ludzi chodzi do szkoły. A, że Lizzy jest chora to może masz ochotę jutro ze mną jechać? – Dziewczyna była wyraźnie podekscytowana.
- Wiesz… - Odparłam lekko zakłopotana. – Miałam jutro jechać do lekarza, bo mam wizytę na 10:00 i potem właśnie miałam pojechać po prezenty i wszystkie rzeczy ale jeśli chcesz to możemy pojechać razem. – Zaproponowałam.
- Brzmi nieźle. – Odparła.
- To będę o 9.00 pod twoim domem.
- Okej papa. – Dziewczyna rozłączyła się.
Od ostatniego szlabanu ograniczyłam rozmowy przez telefon, żeby nie kusić losu. Rozmowa zajęła zaledwie 5 minut a bez problemu wszystko omówiłyśmy. Odłożyłam z powrotem telefon i położyłam się spać.
O świcie obudził mnie dźwięk budzika, którego bezmyślnie wyłączyłam. Obudziłam się równo po godzinie i nie ociągając się pobiegłam do łazienki. Umalowałam się w ekspresowym tempie, uczesałam a następnie ubrałam. Do torby wrzuciłam leżące dokumenty i pare kosmetyków. Łóżko nakryłam narzutą a rolety odsłoniłam do połowy. Zbiegłam szybko na dół i spojrzałam na zegarek, którego wskazówki zbliżały się do godziny 9:00. Z lodówki wyjęłam jogurt i jabłko, które jadłam w pośpiechu zakładając kurtkę. Wybiegłam z domu i wsiadłam do lodowatego samochodu. Modliłam się, żeby silnik nie spłatał mi figla i od razu zapalił. Wszystko poszło na szczęście po mojej myśli i w ciągu 10 minut byłam pod domem Amy. Zatrzymawszy się pod domem zatrąbiłam i za chwilę zza drzwi wyłoniła się Amy.
- Hej. – Powiedziała zamykając drzwi.

- No sieema. – Ruszyłam powoli.
- Jak się czujesz? Lepiej coś? – Spytała.
- Teoretycznie dobrze, ale ojciec uparł się, że koniecznie musi mnie osłuchać lekarz. – Wywróciłam oczami.
- Oj martwi się o ciebie.
- Dobra dobra. Co za dużo to nie zdrowo. – Westchnęłam. – A jak tam w szkole? – Zmieniłam temat.
- Nuuuuudy. Każdy ma już bzika na punkcie świąt i szczerze mówiąc niektórzy to czasami mnie przerażają, bo nie można już na żaden inny temat z nimi porozmawiać. – Powiedziała z wyrzutem.
Zaśmiałam się.
- No a jak tam nasza para?
- Emily i Spencer? Hm… - Zamyśliła się. – Emily od paru dni nie widzę w szkole. Pewnie też chora, choćby przez ostatnie wylądowanie w śniegu. – Parsknęła.
- Jak to?
- Wychodziła ze szkoły i paru chłopaków ją natarło. Ta zaczęła się drzeć, że jest w ciąży i w ogóle…. – Pokręciła głową. – Najśmieszniejszym faktem jest to, że Spencer przyglądał się wszystkiemu i nic nie zrobił, przez co Emily jeszcze bardziej była sfrustrowana.
- No to ładnie. Współczuje chłopakowi. Pewnie miał potem niezły wykładzik. – Dodałam.
- Jak tam przygotowania w domu? – Spytała.
Westchnęłam i spojrzałam na nią spode łba.
- Czyli widzę, że nienajlepiej. – Przygryzła wargę.
- Postawiłam na swoim i jednak mama do nas przyjedzie w święta. Co nie zmienia faktu, że w tym roku wszystko jest na mojej głowie. Dzisiaj dopiero będę kupować jedzenie, prezenty i dekoracje. Nie wiem jak się z tym wszystkim wyrobię ale no trzeba…
- U mnie to moja mama się tym zajmuje. Ja z Tommym tylko cukierki wieszamy na choinkę i zostawiamy mleko z ciastkami dla św. Mikołaja. – Zaśmiała się.
- Ej św. Mikołaj istnieje. – Powiedziałam z sarkazmem.
- I Rudolf też. – Dodała po czym zaśmiałyśmy się chórem.
Po upływie niecałej godziny dojechałyśmy na parking. Wyszłyśmy z samochodu i skierowałyśmy się do przychodni. Weszłyśmy przez główne drzwi, po czym podeszłam do kontuaru gdzie siedziały recepcjonistki.
- Dzień dobry. Jestem zapisana na godzinę 10:00 do internisty. – Zwróciłam się do kobiety.
- Dla kogo dobry to dobry. – Mruknęła podnosząc głowę znad sterty papierów. – Nazwisko? – Westchnęła.
- Mein. Chealsy Mein.
- Jakiś dokument? – Spojrzała na mnie z niechęcią.
Kobieta o imieniu Berta, nie była chyba zadowolona ze swojej pracy i na pewno nie robiła zbyt dobrej atmosfery w przychodni. Siedziała zgarbiona przy biurku zajadając donata w różowej polewie i wiórkami kokosowymi. Po dostarczeniu ubezpieczenia i paru innych rzeczy kobieta łaskawie wskazała mi gabinet 113 znajdujący się na końcu korytarza. Wspólnie z Amy poszłyśmy, więc pod wyznaczone miejsce i usiadłyśmy w poczekalni. Z głośników leciały kolędy a w rogu korytarza stała malutka sztuczna choinka ubrana całkowicie na biało. Z nudów sięgnęłam po ulotki stojące na stoliku obok. Po tytułach niektórych naprawdę dało się stwierdzić, że wszystkich ogarnął szał świąt. „Święty Mikołaj dostawcą dzieci”, „Niechciana ciąża niczym nietrafiony prezent”, „Dodatkowe kilogramy w święta? Pierwsze oznaki ciąży”. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby dobry gabinet wskazała mi kobieta, bo być może siedzimy na oddziale położniczym. Okazało się jednak, że gabinet obok to gabinet ginekologiczny i obecność ulotek jest uzasadniona. Odłożyłam broszurki i czekałam na swoją kolej. Nagle z gabinetu obok usłyszałam donośny głos dziewczyny.
- Jak to dziecko zniknęło?! – Krzyknęła.
Spojrzałam na zdezorientowaną Amy, która była równie zszokowana co ja.
*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
Hah jakbyście zauważyli zmieniłam wygląd bloga, bo pomyślałam, że skoro lato to musi być pogodniejszy a po drugie tamten już mi się znudził.
Jestem zadowolona z rodziału i jest dosyć długi. Zaczynam powoli pewne sprawy wyjaśniać, tak żeby zdążyć przynajmniej z połową do mojego wyjazdu. Następny rozdział dodam jak będzie aż 70 komentarzy a licznik odwiedzin dobije do 40 000! Uhuhuhu Wymagania mam :)
Miłego czytania :)
Tumblr_m6178xzisk1rz9vb1o1_500_large

Tumblr_m615mphayk1r5j5ngo1_500_large

wtorek, 19 czerwca 2012

Rozdział 32



Zdążyliśmy akurat na uroczyste krojenie tortu o 0:00 przez parę młodą. Jedna z kelnerek weszła na salę, pchając wózek, na którym stało trzypiętrowe ciasto w kolorze pudrowego różu przybrane lukrowymi kwiatami i perłami. Stało na ogromnej kryształowej paterze ze sztucznymi ogniami dookoła. Tort wyglądał przepysznie a smakował, pewnie jeszcze lepiej. Zresztą, takiego arcydzieła to aż szkoda kroić. I pomimo, że każdy już był pełen jedzenia, to jednak słodkości nigdy dość. Kelnerzy krzątający się pomiędzy gośćmi rozdali rosyjskiego szampana, po czym wszyscy zebrani wznieśli toast za Lauren i Philip’a. Wracając na swoje miejsce z talerzykiem, Spencer pociągnął mnie za sukienkę i uśmiechając się wskazał wolne miejsce obok siebie. Tort tak jak myślałam, miał nieziemski smak. Biała czekolada z nutką pomarańczy i żubrówki oraz miękkie puszyste ciasto smakowały obłędnie. Po zjedzeniu zawartości talerzyka Spencer wyrwał mnie na parkiet, gdzie praktycznie spędziliśmy większość wesela. Tryskała we mnie niepohamowana radość, którą chciałam się ze wszystkimi dzielić. Dzisiejszej nocy chłopak był bez wątpienia mój a ja chciałam się bawić, nie patrząc na konsekwencje. Nagle jedna z organizatorek poprosiła wszystkie niezamężne kobiety o wejście na parkiet a panów grzecznie z niego wypędziła, prosząc o cierpliwość. Zabawa polegała na złapaniu bukietu panny młodej. Dziewczyny włącznie ze mną zebrały się w grupkę pod sceną, z nadzieją, że to ona właśnie złapie bukiet. Panna młoda ustawiła się na scenie, by jej rzut był bardziej efektowny po czym podniosła bukiet kwiatów do góry. Odwracając się tyłem zapytała przez mikrofon czy wszystkie jesteśmy przygotowane. Po zgodnym odkrzyknięciu "Tak!" bukiet został rzucony w górę. Każda z nas wystawiła ręce do góry. Było nas z naprawdę dużo. Każda chciała być tą szczęściarą. Okazała się nią Kelsy, która na widok kwiatów w dłoni zaczęła krzyczeć i szukać wzrokiem Scott’a, który obserwował całą zabawę zza filara. Pomachała mu bukietem, a Lauren krzyknęła przez mikrofon, oznajmiając, że szykuje się kolejne wesele w rodzinie, po czym puściła oczko lekko zażenowanemu bratu. Po zabawie ponownie zaczęły się tańce oraz zabawa. Udając naburmuszoną podbiegłam do siedzącego przy stoliku Spencer’a, który widząc moją nadętą minę lekko się uśmiechnął.
- Byłem pewien, że ty złapiesz. – Chwycił moją dłoń.
Usiadłam na krześle obok.
- Eee tam. Nigdzie mi się nie śpieszy. – Ścisnęłam jego dłoń sącząc drinka.
- Co byś zrobiła gdybym się tobie oświadczył? – Wyszczerzył śnieżnobiałe zęby.
- Zgodziłabym się. – Walnęłam go w ramię.
- „Przecież ci się nigdzie nie śpieszy”. – Sparodiował mnie, po czym upił łyk drinka.
- Stan narzeczeństwa może czasem trwać nawet i 10 lat. – Uśmiechnęłam się.
- Fakt. Zgasiłaś mnie. – Zmrużył oczy. - Wiesz, co myślę, że dobrze, że Emily pojechała.
- Też tak sądzę. Wreszcie jest tak jak było i jak powinno być zawsze. – Zaśmialiśmy się jednocześnie, po czym ponownie poszliśmy na parkiet. Około 3.30 nie czułam już nóg. Zdjęłam, więc niewygodne buty i tańcowałam na bosaka. Spostrzegłam kątem oka, że towarzystwo powoli zaczęło się rozchodzić a Lauren biegała po sali żegnając wychodzących gości. Najwytrwalsi zostali jednak do samego końca. Zabawa trwała do samego rana. Na dworze powoli zaczęło się robić jasno. Nie chcąc przegapić wschodu słońca chwyciłam Spencer’a, za rękę i wyszliśmy z namiotu, po czym skierowaliśmy się w stronę pomostu. Całą drogę szliśmy za rękę a co jakiś kładłam chłopakowi głowę na ramieniu. (W szpilkach było to możliwe). Na pomoście Spencer objął mnie w tali i oparł brodę na moim ramieniu. Wspólnie podziwialiśmy wschód grudniowego słońca. Dla mnie, czas mógłby się zatrzymać. Nie chciałam przerywać tej chwili, wręcz przeciwnie mogłabym tu spędzić resztę życia. Z osobą, którą się kocha można wszystko. Obróciłam się powoli i spojrzałam chłopakowi w oczy, po czym pocałowałam go a właściwie musnęłam jego usta. Chłopak uśmiechnął się i odwzajemnił pocałunek równie delikatnie. Tak oto spędziłam wesele, którego na pewno nigdy w życiu nie zapomnę.
Czas było się zbierać, więc pożegnawszy się z Lauren i z Phlip’em wyszłam na ganek.
- Mogę cię odwieść, jeśli chcesz. – Zaproponował Spencer.
- Jasne. – Uśmiechnęłam się, po czym wsiadłam do samochodu.
Podróż trwała dobre pół godziny i zanim się obejrzałam równo o 5.00 zajechaliśmy pod dom.
- Dzięki za dotrzymanie towarzystwa i w ogóle za wszystko. – Wydusiłam.
- Spoko. – Uśmiechnął się. – Do poniedziałku w szkole. – Nachylił się i pocałował mnie w policzek.
- No pa.
Wysiadłam z samochodu i weszłam po cichu do domu. Na wejściu zdjęłam buty i ostrożnie na palcach weszłam do pokoju. Zdjęłam sukienkę i cisnęłam ją do szafy. Zmyłam tonę makijażu wykorzystawszy 10 wacików, które z białych zrobiły się czarne. Spuściłam głowę w dół i przeczesałam palcami sklejone od lakieru włosy. W końcu padnięta rzuciłam się na łóżko i od razu zasnęłam.
Obudziłam się po 12:00. Powoli poniosłam głowę i od razu poczułam pewnego typu magnes, który z powrotem przyciąga mnie do łóżka. Przetarłam oczy, po czym rozejrzałam się po pokoju. Dookoła walały się moje ubrania oraz stos zużytych wacików. Cicho jęknęłam na myśl o dzisiejszym sprzątaniu pokoju. Zsunęłam się jednak ospale z łóżka i powędrowałam do łazienki, z nadzieją, że może zimny prysznic trochę mnie rozbudzi. Tak jak przypuszczałam lodowata woda przywróciła mnie do życia i z łazienki wyszłam jak nowo narodzona. Założyłam stary dres i zeszłam na dół.
- Witaj śpiochu. – Odezwał się ojciec.
- Cichooooo! Głowa mi pęka. – Uciszyłam ojca. – A ty nie w barze? – Szepnęłam.
- Nie. – Wyszczerzył zęby. – Muszę ci się pochwalić, że zawiązałem spółkę z Donną.
- Donną? – Zmrużyłam oczy.
- Matką Amy. – Wywrócił oczami.
- Aaaaaa. Trzeba było tak od razu. – Usiadłam na szafce w kuchni.
- I w związku z tym prowadzimy ten bar teraz razem no i dzisiaj ona ma poranną zmianę.
- No to fajnie. – Po raz kolejny ziewnęłam.
- To ja ci opowiadam o swoich ambicjach a ty ziewasz?! – Odparł naburmuszony.
- Wybacz, chyba za długo spałam. – Złapałam się za głowę.
- Kawy?
- Chętnie. A ty coś z tą Donną na poważnie? – Spytałam.
- Donna to moja wspólniczka. Owszem pomogłem jej, kiedy potrzebowała wparcia, ale to moja dobra znajoma tu w okolicy. – Wyjaśnił.
- Powinieneś znaleźć sobie kolegów. Oni od razu postawiliby cię na nogi. Nic tak nie działa jak męskie towarzystwo. – Wyszczerzyłam się.
Ojciec spojrzał na mnie spode łba i zmienił temat.
- I jak było na weselu? – Spytał parząc kawę.
- Hmmm. – Dumałam, od czego by zacząć.
- Ten, Lencer cię odwiózł, co? – Uniósł brewkę.
- Co?! – Oburzyłam się. – Po pierwsze to on ma na imię Spencer a po drugie skąd to wiesz?!
- Mam swoje sposoby. – Wyszczerzył się.
- Znowu siedziałeś w oknie tak?!  - Wybuchnęłam.
- Nie wiem, o czym mówisz. – Odwrócił się ojciec z miną typową dla niego, gdy udaje, że nic nie wie.
- Tak odwiózł mnie no i co?
- Oj Chealsy Chealsy już wolałem tego Kota. – Westchnął.
- On ma na imię Scott a nie Kot. – Poprawiłam go.
- Nie widzę różnicy. – Uśmiechnął się podając mi kawę.
- Widzę, że ostatnio coś słabo obserwujesz. – Poklepałam go po ramieniu.
- Jak to?
- Nie jestem z nim już od tygodnia „twoje okno” cię zawiodło. – Wykrzywiłam usta w podkówkę. - Dzięki za kawę. - Wzięłam kubek i nie czekając na odpowiedź ojca wróciłam do pokoju.
Usiadłam po turecku na łóżku i odpaliłam laptopa. Przejrzałam facebook’a, twitter’a i myspace. Poczytałam pare artykułów na portalach plotkarskich, popisałam z Amy i Lizzy opowiadając o weselu, łącznie ze wszystkimi sytuacjami… Sądząc po zdjęciach na facebook,’u jakie zamieściła Lauren wszystkie jednogłośnie stwierdziłyśmy, że był to ślub stulecia na obszarze naszego stanu. Każdy detal odegrał ważną rolę a muzyka świetnie dopełniła cały klimat przyjęcia. Po dwóch godzinach siedzenia bezczynnie na Internecie zadzwoniłam do Lauren z podziękowaniami. Rozmawiałyśmy dobrą godzinę wymieniając refleksje na temat ślubu. Po moim wyjściu Lauren została w towarzystwie najbliższych przyjaciółek oraz gośćmi z Norwegii, którzy nocowali u niej w domu. Fakt ich willa pomieściłaby spokojnie z 50 osób, a i tak zagranicznych gości było zaledwie 20. Potem dziewczyna jeszcze raz mi podziękowała za pomoc a na koniec wyjawiła mi swój plan dotyczący ciąży. Stwierdziła, że najlepszym pomysłem okaże się zrzucenie winy na noc poślubną, podczas której wiele rzeczy potrafi się zdarzyć. Ostatecznie pożegnałyśmy się po półtorej godziny pogawędki, bo do mojego pokoju wszedł tata.
- Puka się, wiesz? – Powiedziałam lekko podirytowana odkładając telefon.
- A wiesz, że to kosztuje? – Wziął aparat do ręki.
- Pukanie? – Zdziwiłam się.
- Nie. – Mruknął. – Dzwonienie.
Wywróciłam oczami i puściłam uwagę mimo uszy.
- Odpowiesz mi?
- No, ale co ja mam ci powiedzieć? – Spojrzałam na niego z politowaniem. – Tak wiem głupia nie jestem.
- Głupia może nie, ale na pewno nierozsądna. – Schował telefon do kieszeni.
- Szlaban na tydzień. – Oznajmił wychodząc z pokoju.
Wraz z zamknięciem drzwi mruknęłam pod nosem „Fuck off”, kierując środkowy palec w stronę drzwi. Nie było sensu protestować ani się kłócić, bo stary zgred dorzuciłby jeszcze z tydzień szlabanu.
Usiadłam przy biurku i wzięłam się za nadrabianie lekcji z całego tygodnia. Trochę się tego nazbierało, ale pocieszał mnie fakt, że zbliżały się święta bożego narodzenia, czyli czas przede wszystkim spędzony z rodziną. Z tej okazji chciałam zaprosić do siebie mamę, której chciałam oszczędzić samotnych świąt. Wprawdzie zostały jeszcze 2 tygodnie, ale trzeba uprzedzić ją wcześniej. Wypadałoby też zapytać o pozwolenie ojca, ale ten na bank się nie zgodzi, dlatego powiem mu po fakcie. Nie będzie miał nic do gadania. Z powodu odebrania mi telefonu nie miałam jak się skontaktować z mamą, postanowiłam, więc wysłać jej maila z zaproszeniem. W duchu modliłam się, aby odczytała go jak najszybciej. Wysławszy wiadomość poszłam spakować plecak a następnie wzięłam prysznic. Po upływie godziny pachnąca położyłam się z powrotem do łóżka i otworzyłam skrzynkę. Mama odpisała zaledwie 5 minut temu mówiąc, że bardzo jest jej miło i z wielką ochotą do nas przyjedzie, jeśli tata nie będzie miał nic przeciwko. W takim razie czekała mnie jutro poważna rozmowa z ojcem, na pewno nie łatwa. Zamknęłam laptopa, po czym nakryłam się kołdrą po same uszy i zapadłam w głęboki sen.
*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
Jako, że miałam anginę i nie chodziłam do szkoły, udało mi się trochę więcej popisać. Tak, więc dodaję wcześniej rozdzialik :) Mam nadzieje, że ostatnie zdjęcia ze ślubu wam się podobały.
Co do zakończenia pisania, to postanowiłam, że do wyjazdu zakończe opowiadanie jakby pierwszy tom, a po miesiącu będzie kontynuacja :)
Miłego czytania
Tumblr_lz9ordalrc1qjmltxo1_500_large

Be-yourself-love-take-me-watch-me-go-favim.com-447368_large

niedziela, 17 czerwca 2012

Niespodzianka

Jako, że dodałam już rozdział, w którym Lauren wzięła ślub z Philipem czas na zdjęcia z przyjęcia :) Kto jeszcze nie przeczytał KLIK TUTAJ. Tak jak obiecałam. Oto więcej szczegółów.

Siostrzenica i bratanek Philipa:

Lauren i Philip:



Pierścionek zaręczynowy Lauren:


Obrączka:


Buty panny młodej:

Tort weselny:

Samochód weselny:



Wystrój ogródka: 




 













sobota, 16 czerwca 2012

Rozdział 31

Stanęłam jak wryta, nie mogąc uwierzyć w to co widzę. Najpierw Alexis, teraz jakaś Kelsy… Zaczyna mnie denerwować jego zachowanie polegające na ciągłym zmienianiu obiektów westchnień, ale zresztą sama lepsza nie byłam. Hipokrytka ze mnie i tyle. Widzę wady i błędy innych a na swoje nie zwracam uwagi. Pomijając jednak fakt do jakiego stopnia jestem skończoną idiotką zeszłam ze schodów, lekko uśmiechając się do dziewczyny, która witała się ze Scott’em.
- Mogą państwo iść na górę, Lauren jest gotowa. – Zwróciłam się do rodziców narzeczonego dziewczyny. Scott bynajmniej zapomniał po, co zszedł na dół.
Skierowała się do kuchni gdzie wyjęłam z szafki szklankę i napełniłam ją do pełna wodą. Poprosiłam Ronnie, która właśnie szła na górę się przebrać o zaniesienie jej do pokoju Lauren. Sama wyszłam na ogród i rozejrzałam się dookoła. Słońce chyliło się ku zachodowi, tworząc na niebie przepiękny obraz. Lampiony idealnie wtapiały się w otoczenie robiąc niesamowity nastrój. Gości z minuty na minutę przybywało coraz więcej i powoli zajmowali miejsca. Kobiety w długich sukniach od najdroższych projektantów kroczyły dumnie w stronę krzeseł trzymając pod rękę swoich mężczyzn w smokingach. W powietrzu unosiła się woń zmieszanych ze sobą perfum, która z zapachem świeżych kwiatów działała wręcz kojąco na zmysły. Wodziłam wzrokiem po twarzach osób szukając, choć jednej znajomej. Przeszukawszy ponad połowę gości, wreszcie znalazłam. Stali obok siebie – Spencer i Emily. Trzymali się za ręce a dziewczyna od czasu do czasu głaskała się po brzuchu. Wyobraziłam sobie ich, stojących za pare miesięcy, przysięgających sobie miłość na wieki. Znów zabolało, ale tym razem mniej. Zdążyłam się już chyba do tego przyzwyczaić. Nie chcąc na to dłużej patrzeć, odwróciłam się na pięcie i skierowałam się do pokoju Lauren. Weszłam ostrożnie informując, że Susane prosi o zajęcie miejsc. Rodzice wyściskawszy przyszłą synową oraz pan młody pocałowawszy narzeczoną  wyszli z pokoju a ja zostałam z trzęsącą się dziewczyną sam na sam.
- Jak tam samopoczucie? – Spytałam otwierając na oścież wielkie drzwi balkonowe.
- Szczerze? Jeden wielki stres.
- Wszystko będzie dobrze. – Pocieszyłam ją, wpinając jej we włosy diamentowy diadem. – Jest tak jak chciałaś. Goście już czekają na ciebie i orkiestra przygrywa klasyczne utwory. 
- Mam nadzieje, że wszystko się uda. – Odpowiedziała drżącym głosem.
- A co miałoby się nie udać?! Jest idealnie. – Poprawiłam jej welon. – Już czas.
Zeszłyśmy ostrożnie na dół i ustawiłyśmy się w drzwiach tarasowych. Podczas gdy Lauren nerwowo stała, postanowiłam delikatnie wyjrzeć na ołtarz, który znajdował się za ścianą. Wszystko wyglądało idealnie. Orkiestra grała na żywo, a wokół panował niesamowity nastrój. Zgromadzeni goście już siedzieli w pięknie przyozdobionym ogrodzie czekając na pannę młodą. W oddali zauważyłam Philip’a stojącego w czarnym smokingu przy księdzu, który miał udzielić im ślubu. Nagle jedna z organizatorek podeszła do nas, by oznajmić, że wszystko jest gotowe i możemy zaczynać. Szybko podbiegłam do Lauren by wprowadzić ostatnie poprawki w jej wyglądzie. Podałam jej bukiet konwalii, po czym ojciec nałożył jej welon na twarz. Zaczęło się. Orkiestra, w której skład wchodziły skrzypce, fortepian, wiolonczela, harfa oraz flet zaczęły grać psalm na wejście panny młodej. Na ten dźwięk wszyscy goście wstali odwracając głowę. Ojciec Lauren wziął córkę pod rękę, po czym zaczął prowadzić do ołtarza. Usłyszałam jedynie szept dziewczyny proszącej ojca, żeby ten nie pozwolił się jej wywrócić. Oczy zgromadzonych zwróciły się ku niej. To był jej wieczór, a ona była jego gwiazdą. Była najszczęśliwszą osobą dzisiaj, mając przy sobie kogoś takiego jak Philip. Po dojściu do pana młodego ojciec zdjął Lauren welon z twarzy, po czym przekazał swoją pociechę przyszłemu zięciowi. Na widok Lauren Philip’owi uśmiech nie schodził z twarzy. Kochał ją, było to widać i to się liczyło. To była właśnie recepta na udany związek. Dalsza część ceremonii przebiegła bez żadnych komplikacji.  Słowa przysięgi wypowiedzieli szeptem, tak, że tylko oni je słyszeli. Chcieli, aby to pozostało między nimi i było tylko dla nich. Rodzice w tym czasie jak niektórzy goście w większości kobiety zaczęły szlochać i donośnie zaciągać nosami. Ja osobiście nie należałam do osób, które płaczą na ślubach. Po wypowiedzeniu słów "Ogłaszam was mężem i żoną" przez księdza rozległ się huk wystrzeliwanych fajerwerk a Lauren z Philip’em czule pocałowali się w usta, podczas gdy cały tłum wstał i zaczął głośno klaskać i gwizdać. Po finałowym pocałunku obrócili się i zostali ogłoszeni przez duchownego "Państwem Bowney". W ułamku sekundy zalała ich fala gości, składających gratulacje. Stanęłam w kolejce i po upływie 15 minut dopchałam się do pary młodej.
- Ślicznie wyglądałaś. I widzisz wszystko się udało. – Ucałowałam ją.
- To dzięki tobie. – Przytuliła mnie mocno.
Następnie podeszłam do Philip’a, którego ostrzegłam, że jeśli nie będzie się zajmował dobrze Lauren to będzie miał ze mną do czynienia. Ten uśmiechnął się i obiecał troszczyć się o żonę najlepiej jak potrafi. Uściskałam go po czym odeszłam na bok wraz z innymi osobami.
Goście kolejno zmierzali do namiotu, gdzie miała trwać impreza do białego rana. W tym czasie pobiegłam z Lauren do pokoju pomóc jej w zmianie sukienki na luźniejszą. Po powrocie każdy siedział już na swoim miejscu. Na wejście świeżo poślubionej pary młodej rozległy się gromkie brawa. Zajęłam miejsce obok dziewczyny uśmiechając się szeroko. Namiot w środku wyglądał jeszcze lepiej niż na zewnątrz. Każdy stolik przystrojony był z dokładną precyzją. Nastrój w środku panował jak z bajki. Po podaniu posiłku wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać, podczas gdy orkiestra przygrywała. Nagle państwo młodzi wyszli na środek i zaczęli swój pierwszy taniec, podczas gdy dookoła zebrali się goście by podziwiać pokaz. Światła dookoła zgasły, a reflektor zaświecił jedynie na parkiet, by wszyscy skupili swój wzrok na pannie młodej oraz panie młodym. Piosenkarz w tle zaczął śpiewać „You Are So Beautiful" Joe'a Cocker'aprzenosząc tym samym wszystkich w skrajną melancholię.
Pierwszy taniec wyszedł przepięknie. Nie był to byle, jaki, przytulaniec, lecz taniec pełen obrotów oraz innych tanecznych sztuczek. Wszyscy dookoła rozmarzyli się oglądając zakochaną parę na parkiecie. Pod koniec para dostała od wszystkich głośne brawa. Następnie Philip zaprosił na scenę rodziców, aby i oni zatańczyli wspólnie. Zauważyłam, jak Lauren szepcze coś na ucho Scott’owi, który dość niedyskretnie na mnie spojrzał. Spuściłam szybko wzrok i wraz z pozostałymi gośćmi kołysałam się w rytm piosenki. Po skończonym tańcu tym razem to Lauren zabrała głos.
- Chciałabym podziękować wszystkim, którzy zjawili się dzisiaj na naszym ślubie. Począwszy od rodziców aż po samych gości z Norwegii, którzy aby być częścią dzisiejszego wydarzenia przejechali prawie połowę świata. Dzięki wspierającym nas rodzicom możemy teraz być tutaj obecni. To oni przez całe nasze życie wpajają nam jak ważną i szczególnie wyjątkową wartością jest rodzina. Życie bez niej nie ma żadnego sensu. Jest czarno białe i ponure. A ja od tej pory będę kroczyć mając przy sobie ukochaną osobę, z którą zamierzam przeżyć całe moje życie. Chcę na starość właśnie z nim oglądać zdjęcia z dzisiejszej uroczystości i wspominać z uśmiechem na twarzy te niezapomniane chwile. Dodatkowo chciałabym podziękować też dwóm osobom, którzy również swoim zaangażowaniem przyczynili się, że możemy dzisiaj w taki sposób świętować. Pierwszą osoba jest mój brat, który chociaż jest już prawie dorosły – dla mnie pozostanie małym braciszkiem, z którym spędziłam całe moje dzieciństwo i nie wyobrażam sobie życia bez niego.- Przytuliła Scott’a.- Zaś drugą osobą jest moja przyjaciółka. – Uśmiechnęła się do mnie. – To ona przez prawie miesiąc, przygotowywała mnie przede wszystkim psychicznie na ten dzień. To ona pocieszała kiedy miałam gorsze dni. Brała czynny udział w przygotowaniach do ślubu. Razem wybrałyśmy większość rzeczy na dzisiejszą uroczystość. I choć bywały stresujące momenty to jednak udało nam się. Ale przede wszystkim wygrałyśmy przyjaźń, bo spędzałyśmy praktycznie całe dnie ze sobą rozmawiając o wszystkim. Dlatego cieszę się, że jesteś ze mną dzisiaj. – Podeszła do mnie i chwyciła za rękę prowadząc na parkiet wprost do czekającego Scott’a. Orkiestra w tle nuciła utwór Bryan'a Adams'a - "Everything I Do" przez co doprowadzili mnie do łez. Do tej piosenki również swój pierwszy taniec tańczyli na swoim ślubie moi rodzice.
- Mogę prosić? - Wystawił swoją rękę w moją stronę.
Kiwnęłam głową i podałam mu swoją dłoń. Przyciągnął mnie do siebie widząc lekki grymas na twarzy. Po chwili tańczyliśmy wśród innych par, które zebrały się na parkiecie. Unikałam wzroku chłopaka rozglądając się po sali.
- Uwierz, robię to tylko dla Lauren. – Wydusił.
- Wiesz co? Byś już sobie darował. Nawet zachować się nie umiesz. – Opuściłam ręce i stanęłam naprzeciwko niego. – No to już. Proszę odtańczyłeś swoje możesz iść. – Odparłam zdenerwowana.
Kątem oka zauważyłam, że kilka par dyskretnie się nam przysłuchuje. Chłopak stał cały czas nieruchomo i patrzył mi w oczy. Nie widząc jakiejkolwiek reakcji zwróciłam się do niego.
- W takim razie ja pójdę. – Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do stolika.
Chwyciłam za torebkę i wyszłam z namiotu. Ruszyłam żwirową dróżką w stronę pomostu, znajdującego się za wysokimi krzakami, nie zważając na niską temperaturę jaka panowała. Początek grudnia – wczesna zimna ostro dawała już w kość. Stanęłam na brzegu i oparłam się o barierkę. Nagle usłyszałam kroki zbliżającej się do mnie osoby. Obruszyłam się i zobaczyłam stojącego Spencer’a.
- Emily będzie cię szukać. – Powiedziałam z pogardą odwracając głowę z powrotem w stronę jeziora.
- Emily nie ma. Pojechała do domu, bo źle się poczuła. – Puścił moją uwagę mimo uszy.
- To czemu nie pojechałeś z nią? – Zadrwiłam.
- Scott to mój kumpel, więc wypadało żebym został.
- Aha. – Odparłam drżącym głosem.
Widząc moje dreszcze chłopak zdjął z siebie marynarkę i zarzucił mi ją na ramiona.
- Dzięki. – Wymamrotałam.
- Czemu uciekłaś od Scott’a?
- Zdenerwował mnie. – Wzruszyłam ramionami.
- Ostatnio dużo rzeczy cię denerwuje. Na przykład to, jak ostatnio zachowałaś się wobec mnie. – Stanął obok mnie.
- Widocznie miałam powód.
- Zdradzisz mi go?
Spojrzałam na niego spode łba.
- Emily.
- Ona istnieje już od bardzo dawna i jakoś nigdy nie działała na ciebie w taki sposób. – Zaśmiał się.
- Dla ciebie to jest śmieszne, ale mi nie jest do śmiechu jak się dowiaduję, że osoba, którą… - Zatrzymałam się.
- Osoba, którą…? – Powtórzył obracając głowę w moją stronę.
Spojrzałam w jego błękitne oczy i znów zatonęłam, jak byłam w zwyczaju robić to kilkanaście tygodni temu.
- Że osoba, którą kocham żeni się z inną dziewczyną. – Przeniosłam wzrok na jezioro.
- Po tym wszystkim i tak kochasz? – Spytał zdziwiony.
- Tak. Dlatego wcale aż tak bardzo nie żałowałam jak zerwałam ze Scott’em. W porównaniu do mojego zachowania po tym jak dowiedziałam się, że Emily jest w ciąży to było nic. Owszem, jego też kochałam ale jednak nie tak bardzo jak ciebie. – Wymamrotałam te ostanie słowa.
- Nie jesteście już razem?
- Nie. Rozstaliśmy się kilka dni temu ale widać, że jemu bardzo nie zależało, bo zdążył już zaliczyć swoją koleżankę a teraz na ślubie być już z inną. – Wzruszyłam ramionami.
- Serio to zrobił?
- Ba! – Prychnęłam. – Ja ich nakryłam w łóżku na gorącym uczynku. – Pokręciłam głową niedowierzając.
Teraz z tej perspektywy całe to zdarzenie wydawało mi się śmieszne, wręcz żenujące.
- Ale może dobrze, że tak się stało. Może to początek czegoś nowego.
- Czego? – Dopytywał.
- Nie wiem jeszcze. Nikt nie powiedział, że życie jest proste. Czasem, żeby osiągnąć swój cel, trzeba pokonać wiele przeszkód. Jedną z nich być może okazał się Scott.
- A ty masz już cel, do którego dążysz? – Odwrócił głowę w moją stronę.
- Miałam. – Spojrzałam na niego. – Teraz będę musiała wyznaczyć sobie nowy.
Nawet nie zauważyłam, że w tym momencie praktycznie szeptaliśmy.
- A co się stało z twoim celem? – Uśmiechnął się.
- Tak jak powiedziałam wcześniej – żeni się. – Oderwałam się od barierki zdejmując z siebie marynarkę.
- Gdyby ona nie była w ciąży na pewno to wszystko potoczyłoby się inaczej. – Starał się wytłumaczyć.
- Wiem. – Oddałam marynarkę. – Ale dziecko nie zniknie i już nigdy nie będzie jak dawniej. – Stawiałam ostrożnie kroki idąc do tyłu.
- Pocałuj mnie. – Szepnął chłopak.
- Co? – Zatrzymałam się.
Chłopak szybkim ruchem chwycił mnie za rękę i przysunął do siebie. Wziął moją twarz w dłonie i złożył gorący pocałunek na ustach. Gdybym powstrzymała go, zapewne żałowałabym tej decyzji najbardziej w życiu. Krew we mnie zawrzała, serce zaczęło mi walić z całych sił, usta zapłonęły a wargi rozwarły się. Oplotłam dłońmi jego szyję podczas gdy nasze języki toczyły zawziętą walkę. Palcami wpięłam się we włosy Spencer’a, by przyciągnąć go jeszcze bliżej do siebie. Jego cudowny zapach mącił mi w głowie. W końcu oderwaliśmy się od siebie przy czym lekko odchrząknęłam.
- Tak powinien wyglądać nasz pierwszy raz. – Powiedział.
- A nie był pierwszym? – Spytałam lekko zdziwiona.
Nasze usta dzieliło zaledwie parę centymetrów przez co byłam gotowa mdleć z zachwytu.
- Po tym jak czekałem aż się obudzisz u mnie w domu. – Zawahał się lekko. – Pocałowałem cię.
- To pewnie, dlatego zaczęło rozsadzać mnie od środka. – Zaśmiałam się.
- Na pewno. – Wyszczerzył się. – Zbierajmy się bo zaraz tort podadzą. – Wziął mnie za rękę po czym udaliśmy się w stronę namiotu.
*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
Wreszcie ślub! Hahahaha siedziałam nad tym rozdziałem całą praktycznie sobotę, bo starałam się wszystko dobrze opisać. Oczywiście jak to ja trzeba było skończyć wpis na jakimś momencie.... ale za to druga część wesela w kolejnym rozdziale. Niektórzy domagają się Lewisa, dlatego od razu mówię, że BYĆ MOŻE się pojawi w kolejnych wpisach :)
+ Jutro ukaże się niespodzianka a mianowicie zdjęcia ze ślubu Lauren. Jeśli ktoś chce zobaczyć jej sukienkę to W TYM POŚCIE może sobie ją przypomnieć.
Kolejny rozdział jak zawsze w środę wieczorem bądź... UWAGA WCZEŚNIEJ JAK DOBRZE PÓJDZIE 
+ WOS ZALICZONY NA 6 końcówka roku, więc totalny lajt już w szkole i mam więcej czasu na pisanie. 
KOMUNIKAT! Jak wiecie niedługo wakacje i 7 lipca wyjeżdzam na 2 tygodnie do Londyną z koleżanką na obóz. Będę miała laptopa ale zupełnie nie będę mieć czasu pisać. Potem od razu jade z rodzicami nad morze na kolejne 2 tygodnie. I tak mija calutki miesiąc :( Dlatego piszcie czy chcecie żebym skończyła opowiadaie przed wyjazdem czy dalej je kontynowała.. 
Tumblr_m56rcpwtxi1qj2opvo1_400_large

Tumblr_lvyfe2q71n1qzxkdpo1_500_large

142246655_4t8ggrsd_c_large_large