.

środa, 30 maja 2012

Rozdział 26

Na wyświetlaczu ukazał się sms od Lewis’a o treści:
Dziękuje za gorącą noc pełną wrażeń, nigdy jej ani ciebie nie zapomnę. Będę na ciebie tutaj czekał. Całuję namiętnie Lewis.”. Zaczęłam gotować się w środku a z ust wydobywały się same przekleństwa. Musiał akurat teraz wysłać tego sms?! Nie mógł tego zrobić 20 minut później?! Przecież Scott nigdy mi tego nie wybaczy!. Zaczęłam histeryzować. Lauren słysząc moje krzyki zbiegła z góry w sukni.
- Chealsy? – Spojrzała na mnie przerażona. – Chealsy skarbie co ci jest? – Przytuliła mnie mocno.
- To wszystko moja wina! – Wyszlochałam.
- Jaka twoja wina?!  - Objęła mnie mocniej.
- Bo…
- Bo co? – Lekko mną potrząsnęła.
Wyrwałam się z jej uścisku, nie mogąc wytrzymać kolejnego tłumaczenia się i powtarzania wszystkiego od nowa. Sięgnęłam za bluzę i telefon i skierowałam się ku wyjściu.
- Dokąd idziesz?! – Dziewczyna nie wiedziała co się dzieje. – Gdzie jest w ogóle Scott?!
Spojrzałam w jej duże niebieskie oczy z chęcią wyżalenia się. Jednak gdy tylko nabrałam powietrza do płuc, ochota przeszła a ja ugryzłam się w język, po czym wyszłam na zewnątrz trzaskając drzwiami. Byłam zła zarówno na siebie, że po pierwsze wdałam się w tamtą znajomość, która tak się zakończyła a po drugie, że skrzywdziłam tak cholernie Scott’a. Oczywiście byłam też wkurzona na chłopaka, bo bez pozwolenia odczytał wiadomość.
Maszerowałam główną drogą zastanawiając się dokąd naprawdę idę. Telefon co chwila wibrował mi w kieszeni przez co denerwował mnie jeszcze bardziej. Wyjęłam, więc go z kieszeni i wyrzuciłam daleko przed siebie w trawy lasu. Usłyszałam lekki trzask zapewne trafił na jakiś kamień. Szłam powoli z głową spuszczoną w dół dobre ponad 2 godziny. Nagle podjechało czarne BMW i zatrąbiło. Nie zaaragowałam, tylko szłam uparcie dalej.
- Chealsy! – Zawołał chłopak bez entuzjazmu.
Obruszyłam się lekko i zobaczyłam Scott’a siedzącego w wozie. Wskazał ręką na wolny fotel obok siebie. Ostrożnie podeszłam do auta i uchyliwszy drzwi od strony pasażera usiadłam w fotelu nie spoglądając na chłopaka. Ruszył powoli i sądząc po drodze jaką jechaliśmy zauważyłam, że zboczyłam  z głównej drogi i oddaliłam się od domu Scott’a o ponad 30 km. Jechaliśmy w ciszy zakłócanej czasem przez mruknięcia silnika.
- Scott… - Zaczęłam.
Chłopak nie reagował.
- Scott naprawdę jest mi przykro. – Dalej nic. Uparcie patrzył się przed siebie. – Ja nie chciałam, żeby tak wyszło. Ja…ja nie wiem, dlaczego to zrobiłam. – Jąkałam się. - Naprawdę przepraszam. Scott?!
Chłopak nadal nic nie mówił. Nie zważał, że ton mojego głosu robił się coraz mocniejszy i głośniejszy.
- No do cholery powiedz coś! – Wydarłam się szlochając.
Scott zatrzymał auto i wyjął kluczyki ze stacyjki. Nie odwrócił się jednak w moją stronę, ale ciągle wpatrywał się w dal lekko wzdychając.
- Oddaj wisiorek. – Powiedział stanowczo niechętnie przenosząc wzrok na mnie.
- Co?! – Wyszlochałam. Momentalnie poczułam, że krew dopływa mi do policzków.
- Powiedziałem oddaj wisiorek. – Wysunął dłoń.
- Scott proszę nie rób tego! – Wrzeszczałam. – Kocham cię słyszysz! Kocham! – Wpadłam w panikę i rozpacz. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie się dzieje. Przecież my musieliśmy być razem!
Chłopak wciąż trzymał wyciągniętą dłoń.
 - Powiedziałeś, że nigdy mnie nie zostawisz! Nigdy! Czemu mi to robisz? Dlaczego łamiesz mi serce? – Siedziałam skulona w fotelu a rękoma mierzwiłam niespokojnie włosy. – Spójrz na mnie! –Wychlipiałam.
Na zdanie o złamanym sercu zobaczyłam, że Scott’owi uniosła się brew.
- Prawda jest taka, że ty złamałaś moje pierwsza. Nie chcę na ciebie patrzeć. Brzydzę się tobą! Jak mogłaś mi to zrobić! Wtedy byłaś moja i tylko moja. Czysta i nieskazitelna a teraz? Brudna i zeszmaciała. Ufałem ci i kochałem jak jeszcze nie nikogo. Chciałem dać ci jak najwięcej. A ty, co? – Machnął ręką. - Nie chcę słuchać twoich głupich i bezsensownych tłumaczeń. Proszę oddaj wisiorek i skończmy te podchody.
Zsunęłam łańcuszek z szyi i podałam chłopakowi patrząc mu prosto w oczy.
- A teraz wysiądź. Mam plany na wieczór. – Nacisnął klamkę.
Moją rozpacz powoli dominował gniew wywołany odpowiedziami Scott’a.
- Mam rozumieć, że nie jesteśmy już razem tak? – Otarłam łzy z policzków i spytałam starając zgrywać twardą.
- No to dobrze się zrozumieliśmy. – Przeniósł wzrok na kierownicę zacisnął mocno szczękę i odpalił silnik.
Wraz z zamknięciem drzwi zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, auto ruszyło z piskiem opon i zniknęło za zakrętem. Wpatrywałam się dobre 10 minut w punkt, w którym zniknął samochód. W końcu odwróciłam wzrok i spojrzałam, że okolica nie jest mi obca. Okazało się, że jestem pod domem, więc weszłam do środka gdzie zastałam oglądającego mecz tatę.
- Jestem! – Krzyknęłam.
- Gdzieś ty była?! – Wrzasnął ojciec z salonu wyłączając telewizor.
- U Lauren a co?
- U Lauren? – Spytał podejrzliwie.
- Hm no tak.
- Otóż Lauren dzwoniła do mnie 7 razy pytając czy jesteś w domu. – Spojrzał spode łba. – Gdzie byłaś?
- U Lauren! Tyle, że potem.. – Zatrzymałam się wbijając wzrok z podłogę.
- Tylko, co potem? – Oczekiwał wyjaśnień.
- Tyle, że potem musiałam wyjść i przejść się.
- Jest 23.00. Chcesz mi powiedzieć, że włóczyłaś się po lesie sama w nocy? – Ojciec był coraz bardziej wzburzony.
- No tak wyszło.. po prostu musiałam. – Odparłam bezsilnie. Czułam, że łzy napływają mi do oczu.
- Dobrze wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko. Cheals czy ktoś zrobił ci krzywdę?
- Tak! –Odparłam bezmyślnie. - To znaczy nie. Nie w tym sensie, w jakim myślisz. – Zaprzeczyłam.
- Nie rozumiem.
- Nie zrozumiesz. W każdym razie nic mi nie jest. Mogę iść już do siebie? – Spytałam.
- Idź. – Machnął ręką. – Co nie zmienia faktu, że masz szlaban.
- Szlaban?! – Krzyknęłam.
- Tak. Do końca tygodnia bez wychodzenia z domu poza szkołą.
- A co z Lauren? Obiecałam jej pomóc. Możesz zabrać mi laptopa, Ipoda wszystko! Byle nie to.
- Nie interesuje mnie to. Szlaban to szlaban. A teraz idź do pokoju.
- Zajebiście. – Mruknęłam pod nosem.
- Co powiedziałaś? – Krzyknął ojciec z salonu.
- Nic! – Warknęłam.
- Chcesz jeszcze szlaban na 2 tygodnie?
Westchnęłam głośno i poszłam do swojego pokoju. Szybko spakowałam plecak, umyłam się i przebrałam w czystą piżamę. Zbiegłam jeszcze na dół wyżebrać od ojca telefon, bo swój wyrzuciłam w lesie.
- Ej ojciec… – Zaczęłam niepewnie.
- No? – Odparł odrywając się od puszki z piwem.
- Pożyczysz na chwilę telefon? Bo muszę zadzwonić do koleżanki.
- Nie masz swojego?
- No nie mam.
- Jak to? – Spytał zbity z tropu.
- No po prostu go wyrzuciłam.
- Wyrzuciłaś telefon? Ciebie do reszty pogrzało?
- Dobra nie chcesz to nie dawaj. Poradzę sobie inaczej. – Wywróciłam oczami.
- Dobra masz. – Podał mi stary aparat, na którego spojrzałam z politowaniem.
- Byś sobie go wymienił.
- Nie długo mam urodziny. – Wyszczerzył się.
- Zapomnij. – Wywróciłam oczami po czym poszłam z telefonem na górę.
Usiadłam na łóżku po turecku i wykręciłam numer do Lauren.
- Halo? – Odezwała się.
- Hej to ja Cheals. Dzwonię od taty. – Powiedziałam szeptem.
- Chealsy?! Do cholery gdzie ty byłaś?! Dzwoniłam do ciebie i twojego ojca chyba z 20 razy! – Krzyczała do słuchawki.
- Przepraszam, że cię z tym wszystkim tak sama zostawiłam. Musiałam wyjść.
- Chodzi o Scott’a? Pokłóciliście się?
- Tak. Gorzej niż pokłóciliśmy. – Łzy poleciały mi ciurkiem.
- Zerwaliście? – Spytała zszokowana.
- Tak. Przepraszam to moja wina. – Wybuchłam płaczem. – To ja wszystko zepsułam.
- A wiesz gdzie on może być?
- Nie wrócił do domu? – Spytałam lekko zaniepokojona.
- No właśnie nie. Wrócił po godzinie odkąd wyszłaś. Powiedziałam mu, że wybiegłaś z domu z płaczem tuż za nim. Pojechał cię szukać, ale dotąd nie wrócił.
- Lauren on odwiózł mnie do domu. – Wychlipałam.
- No, ale nie mówił gdzie jedzie? Cokolwiek? – Krzyczała.
- Nic a nic.
- Miejmy nadzieje, że nic mu nie jest i niedługo wróci. To o której jutro po ciebie zajechać? – Zmieniła temat.
- Mam szlaban.
- Szlaban? Na ile? – Spytała zdziwiona.
- Do końca tygodnia. Nie ruszam się nigdzie oprócz szkoły. – Westchnęłam.
- Ugh!! – Westchnęła. – Dobra wykombinuje kogoś innego. Ale przyjdziesz na ślub?
- Wątpię, żebym była jeszcze tam mile widziana. – Odparłam zrezygnowana.
- Nie wygłupiaj się! To, że nie jesteś z moim bratem nie oznacza, że nie możesz przyjść! Czekam na ciebie w sobotę i bez dyskusji! Śpij dobrze. – Rozłączyła się.
Rzuciłam telefon i opadłam ciężko na poduszkę. Byłam wykończona tym wszystkim, co się dzisiaj działo. Nie minęło 10 minut a ja spałam pogrążona w głębokim śnie.

*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
Jest kolejny rozdzialik. Trochę dramatyczny. Od razu mówię, że tego nie planowałam tylko samo to jakoś wypłynęło. 
Kolejny rozdzialik w sobotę wieczorem.
UWAGA: Jeśli ktoś chce być powiadamiany o nowych rozdziałach to w komentarzu swój numer gadu!



sobota, 26 maja 2012

Rozdział 25

Ogólnie rzecz biorąc po tym wszystkim co się działo byłam tak oszołomiona, że pragnęłam chwili odpoczynku. Usiedliśmy w rogu na dużych zamszowych kanapach, położyłam się w poprzek, tak, że głowę miałam na jego kolanach. Dużo rozmawialiśmy, śmialiśmy się i siedzieliśmy w ciszy. W końcu wybiła 2:00 i czas było się zbierać. Wyszliśmy z klubu trzymając się za ręce i poszliśmy w stronę plaży, gdzie zostawiłam rower.
- Na pewno musisz wyjechać? – Spytał.
- Nie mam wyboru. Tam mieszkam i uczę się. – Odparłam.
Chłopak zmartwił się na te słowa.
- Hej! Głowa do góry! Nie długo przerwa Świąteczna, więc może wpadnę na dłużej.
- Dopiero na Święta…. – Westchnął.
- To tylko 2 tygodnie. – Pogłaskałam jego dłoń.
Zaszliśmy na plażę, gdzie wzięłam rower, a następnie skierowaliśmy się w stronę mojego domu. Całą drogę szliśmy w ciszy. Było trochę niezręcznie, ale kompletnie nie wiedziałam o co zagadać. Lewis kilka razy westchnął albo chciał coś powiedzieć, tyle, że nie za bardzo potrafił dobrać odpowiednie słowa. W końcu stanęliśmy pod drzwiami domu i czas było się pożegnać.
- Nie jedź. – Przerwał ciszę.
- Muszę. – Westchnęłam.
- Możesz tu zamieszkać i zacząć się uczyć.
- W połowie semestru?
- Trudno. Zrób to dla mnie. Dzisiejszy dzień był najlepszą rzeczą jaką dostałem od kilku miesięcy. To lepsze niż zdobywanie pucharów i wygrywanie mistrzostw.
- Lewis….- Spojrzałam mu w oczy i poczułam, że zaraz się rozkleję. – Naprawdę bym chciała. Uwierz mi. Ale ja tam mam do czego wracać. Wybacz.
- Ja się nie licze?
- Liczysz tyle, że ja tam znajomych, dom, szkołę, chłopaka. - To ostatnie słowo bardziej podkreśliłam.
- Tu możesz mieć nowych.
- Lewis, ja nie jadę na drugi koniec świata.
- Dla mnie to jest drugi koniec świata.
- Wrócę za 2 tygodnie.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. – Westchnęłam.
- Będę czekał. – Wziął moją twarz w ręce i namiętnie pocałował mnie na pożegnanie a następnie puścił mnie i otworzył drzwi. Weszłam do domu po cichu, starając nie budzić mamy. Po cichu zamknęłam z powrotem drzwi, ostatni raz patrząc na Lewis’a. Na palcach skierowałam się do pokoju.
- Myślałaś, że śpię? – Zapaliła światło.
- Szczerze?? – Powiedziałam cienkim głosem. – Miałam taką nadzieję.
- Gdzie ty byłaś? – Podeszła do mnie.
- To tu… - Spojrzałam na boki. – To tam..
Mama zbliżyła się do mnie i pociągnęła nosem.
- Piłaś.
- Ja? – Wybuchłam śmiechem. – Nieeee. Skąd ten pomysł.
- Masz całą morką bluzkę a z buzi cuchnie ci alkoholem.
- Tsaaa… - Westchnęłam i zaczęłam bujać się na palcach.
- Gdybyś ze mną mieszkała, to bym ci zrobiła wykład, ale ze względu, że już wyjeżdżasz daruję sobie. Idź, prześpij się trochę. O 3:30 jedziemy na lotnisko a jeszcze spakować się musisz.
Poszłam do pokoju i sięgnęłam za walizkę. Upchnęłam do niej wszystkie ubrania, które przedtem weszły bezproblemowo, a teraz z toną nowych ubrań nie było tak łatwo. Po spakowaniu wszystkich rzeczy weszłam na fb, gdzie Scott umieścił post: „BEST PARTY EVER. LUV U GUYS. LOL ”, a pod spodem kolejny: „FUCKIN’ NIGHT WITH DEM LMAO”. Robił wszystko żeby mnie wkurzyć? Tylko, po co? Zgrałam zdjęcia z telefonu i udostępniłam na fb. Z szyderczym uśmiechem na twarzy nacisnęłam „ENTER” po, czym zamknęłam laptopa i wsadziłam do plecaka. Następnie wskoczyłam pod kołdrę pragnąc odpocząć, chociaż te pół godziny i pobyć chwilę w samotności. Po półgodzinnej drzemce poszłam pod prysznic a następnie przebrałam się w wygodne ciuchy. Byłam wykończona a nogi bolały masakrycznie. Wzięłam walizkę i wyniosłam ją przed dom. Mama krzątała się w kuchni robiąc mi przekąskę.
- Wszystko spakowałaś? – Spytała.
- Tak. Chyba.
- Chyba? – Spojrzała na mnie spode łba.
- Wszystko spakowałam. – Westchnęłam.
- Siadaj i jedz. – Postawiła talerz na stole. – Idę zanieść torbę do samochodu.
Usiadłam przy stole po czym przegryzłam kanapkę i popiłam wodą. Następnie wyjąwszy z kieszeni gumę, wpakowałam garść do buzi. Szynk alkoholu z moich ust był odrażający. Pośpiesznie wyszłam z domu biorąc plecak i wsiadłam do samochodu. Promienie słońca niezdarnie przebijały się przez kłęby pastelowych chmur. Droga na lotnisko minęła bardzo szybko i zanim się obejrzałam byłyśmy już na miejscu. W hali od lotów mama wyściskała mnie i wycałowała jak nigdy. Nie obyło się też bez łez wzruszenia.
- Mamo widzimy się w święta. Nie jadę na koniec świata. – Powiedziałam po raz setny i niewątpliwie ostatni.
- Oh Cheals dopiero co przyjechałaś a już musisz wyjeżdżać.
- Zobaczymy się za 2 tygodnie. Przyjedziesz do nas prawda? – Spytałam nutką nadziei w głosie.
- Ja mam przyjechać do ciebie? No a co powie tata?
- Pogadam z nim jakoś i się zdzwonimy. – Mrugnęłam oczkiem.
- Leć skarbie bo się spóźnisz. – Ucałowała mnie po raz ostatni.
Wzięłam bagaż i skierowałam się na odprawę. Po niespełna 15 minutach byłam w drodze z powrotem do Polson. Usiadłam wygodnie w fotelu i zamknęłam oczy starając się zasnąć. Ciągle jednak coś przeszkadzało mi w odpoczynku. A to stewardesa, a to dziecko z tyłu kopało mój fotel, a to znów pojawiające się przebłyski przed oczami. Nagle zobaczyłam siebie stojącą naprzeciwko Lewis’a, Scott’a i Spencer’a w jakimś nieznanym mi pomieszczeniu. Przez cały czas szeptali moje imię, i błagali abym wybrała ich. W ręku trzymałam różę, której kolce kaleczyły mi palce. Wraz z pierwszą kroplą krwi odpadał kolejny płatek róży. Obok stał duży zegar, który odliczał nieubłagalnie czas. Na czole zaczęły pojawiać mi się krople potu a w oczach zobaczyłam takie przerażenie, że dałabym słowo, że stałam jak kamień. Nagle rozchyliłam suche usta próbując coś powiedzieć, jednak w tej chwili poczułam, że tracę równowagę pod nogami. Z dłoni wysunęła mi się róża, która z wraz z towarzyszącym jej trzaskiem piorunów upadła na ziemię. W tym samym momencie obudziłam się siedząc w fotelu w momencie startu samolotu. To był tylko sen, ale takich snów w moim przypadku nie mogę ignorować. Zaczęłam się zastanawiać co to wszystko mogło znaczyć, dlaczego akurat wszyscy razem, dlaczego róża. Długo jednak nie dane było mi spokojnie pobyć w samotności. Usłyszałam stary znajomy głos.
- Ooo pani Betty. – Powiedziałam.
- Witaj kochana.
To była właśnie ta staruszka z samolotu, która dała mi cenne wskazówki.
- I jak ci się udał pobyt?
- W miarę dobrze. – Westchnęłam. – A pani?
- Bardzo dobrze. Aż żal wyjeżdżać od tych wszystkich małych brzdąców. – Zaśmiała się. – Ale widzę, że ciebie coś kochana gryzie.
- Ehh… Takie tam kolejne zawody miłosne.
- Coś z twoim chłopakiem?
- Przed wyjazdem wściekł się, że mu nie powiedziałam, że jadę do mamy, po czym przez cały weekend nie pisał, tylko spędzał czas z nowymi koleżankami z barów. – Wywróciłam oczami.
- Nie denerwuj się tak! – Kobieta ścisnęła mi dłoń. – Podejdź do tego na spokojnie.
- Łatwo pani mówić. – Westchnęłam.
- Uwierz, skoro tak się wszystko dzieje, to znaczy, że on nie jest tobie pisany. Nie jest ciebie wart. Przemyśl to sobie wszystko, prześpij się. Nie będę ci przeszkadzać. – Kobieta wróciła na swoje miejsce. Może faktycznie skoro postawiono mina drodze Lewis’a to musiało to coś znaczyć. Może naprawdę nie będzie mi dane być ze Scottem? – Westchnęłam i zamknęłam oczy.
Obudziła mnie stewardesa nakazująca zapięcie pasów, bo za chwilę lądujemy. Podróż trwała równo 4 godziny i na 9:00 zalecieliśmy na miejsce. Potem jeszcze godzina samochodem do Ronan z ojcem. Tata odstawił mnie do domu a sam pojechał do baru. Weszłam do domu i od razu skierowałam się do pokoju. Postawiłam walizkę obok łóżka i zaczęłam wypakowywać z niej kolejno ubrania. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka.
- Halo? – Powiedziałam do słuchawki.
- Hej Cheals. To ja Lauren. Jedziesz ze mną załatwić kwiaty i buty? – Spytała zdyszana dziewczyna.
- Jasne.
- Okej. To wpadnę za godzinę co?
- Spoko. Będę czekać. – Rozłączyłam się i dokończyłam rozpakowywanie.
Po prawie godzinie ze wszystkim się uporałam. Walizkę schowałam do szafy, która pękała w szwach przez nowo nabyte ubrania. Przebrałam się w czarne rurki i szarą bluzę i czarne vansy. Do kieszeni schowałam telefon, pieniądze i ipoda. Nagle rozległ się dźwięk klaksonu. Zbiegłam na dół sięgając za leżące na stole słuchawki i wyszłam z domu.
- Hej hej. – Przywitałam się wsiadając do samochodu.
- No hej.
- To najpierw buty czy kwiaty? – Spytała z grymasem na twarzy.
- To może buty. Lauren…wszystko będzie dobrze. – Pogłaskałam ją po ramieniu.
- Phillip w ogóle zostawił mnie samą z tym wszystkim. A w dodatku od kilku dni źle się czuje.
- To pewnie ze stresu. Rozumiem cię ale za bardzo bierzesz to do siebie.
- Wiem. Scott też tak powtarza.
- Taaa Scott. Co w ogóle u niego? – Spytałam przygnębiona.
- Mnie się pytasz? Przez weekend nie było go w domu. Powiedział, że jedzie na męski wypad.
- Męski wypad? – Powtórzyłam.
- Taa. Powiedział, że musi odpocząć do bab, bo już nie wytrzymuje. – Ciągnęła dalej.
- Nie wytrzymuje… - Powtórzyłam dumając.
- A co pokłóciliście się? – Spytała.
- Takie tam lekkie spięcie ale widać wziął to do siebie.
- Spoko. Dobra młoda jesteśmy na miejscu. – Zatrzymała wóz.
Wysiadłam z samochodu naprzeciwko wielkiego centrum handlowego. Chyba największego jakie w życiu widziałam.
- O Jezusie! – Wrzasnęłam.
- Sklep jak sklep. – Puściła mi oczko i ruszyła do sklepu.
Przez ponad 4 godziny odwiedziłyśmy 79 sklepów z butami, w każdym mierząc ponad 7 par butów. Chodziłyśmy od sklepu do sklepu. Same renomowane marki, prestiżowe domy mody takie jak Coco Chanel, Gucci, Prada, Versace, Dior, Burberry, Christian Laboutin, Giorgio Armani, Dolce&Gabanna, Jimmi Choo, Louis Vuitton, Yves Saint Laurent, Alexander McQueen, Valentino, Lanvin, Stella McCartney, Balmain, Calvin Klein i wiele wiele innych. Na metce jakiegokolwiek ubrania z tych domów, były co najmniej 4 zera na końcu. W końcu padło na Jammi Choo, które bagatela kosztowały 80 tysięcy złotych. Potem pojechałyśmy do kwiaciarni, gdzie wybierałyśmy rodzaje kwiatów do wazonów. Dominowały lekko fioletowe goździki, pudrowo różowe frezje, białe kwiaty pomarańczy i konwalii i mnóstwo innych. Zmęczone zakupami wróciłyśmy wieczorem do domu. Pojechałyśmy do domu Lauren, bo musiałyśmy zobaczyć czy buty pasują do sukni. Bałam się wejść do domu, bo wiedziałam, że będzie tam Scott a ja nie byłam gotowa na rozmowę. Jednak moje obawy rozwiały się bo szybko okazało się, że nikt nie wie tak naprawdę gdzie on jest. W tym czasie gdy Lauren poszła się odświeżyć, ja zeszłam na dół i zdjąwszy bluzę, którą położyłam na stole, poszłam napić się wody i poprzeglądać ślubne katalogi. Usłyszałam wołanie Lauren, więc pośpiesznie pobiegłam na górę. Pomogłam jej wciągnąć suknię i założyć buty.
- Ślicznie wyglądasz. – Powiedziałam.
Dziewczyna spłonęła rumieńcami.
- Cheals, skocz do domku w ogrodzie i poproś mamę, żeby przyniosła kolczyki, które kupiła.
Zgodnie z prośbą zbiegłam na dół i udałam się w podskokach do ogrodu. Susane wskazała mi pudełeczko, które następnie zaniosłam Lauren.
- Scott wrócił. – Rzuciła.
No trudno nadszedł ten czas i wypadałoby się przywitać. Nie chciałam, żeby z powodu takiej błahostki rozpętała się prawdziwa burza. Zbiegłam na dół i zastałam wychodzącego z butelką wody w ręku zdenerwowanego czymś Scott’a.
- Scott? – Wyszłam za nim, jednak chłopak nie odpowiadał. – Scott! – Wrzasnęłam głośniej stojąc na ganku.
Chłopak machnął niedbale ręką po czym wsiadł do samochodu odjeżdżając z piskiem.
- Co jest do cholery?! – Powiedziałam szeptem.
Wróciłam do domu gdzie udałam się kuchni skąd wyjęłam sok i nalałam sobie szklankę. Znowu się o coś obraził czy jak? Oparłam się o szafkę i spojrzałam na leżącą na stole moją bluzę. Coś mi nie pasowało w niej. Zdawało mi się, że schludnie leżała na krańcu stołu, tym razem jednak rozrzucona była jak gdyby ktoś czegoś szukał. Podeszłam bliżej i zobaczyłam wyciągnięty z kieszeni telefon. Nie mogłam w to uwierzyć. Wzięłam telefon w dłonie, odblokowałam klawiaturę i moim oczom ukazał się odczytany zapewne przez Scott’a sms.
*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
Ufff udało się wreszcie! Przepraszam, że tak późno ale w tym tygodniu zupełnie nie miałam czasu. Tak to jest jak zbliża się koniec roku i każdy nauczyciel robi sprawdzian za sprawdzianem. Mimo tego znalazłam czas żeby napisać i was nie zawieść. Ale mam 3 ważne komunikaty:

1) Wszystkiego najlepszego  wszystkim mamom na świecie <3 

2) Dziękuje za wszystkie komentarze i odwiedziny na bloga. Jesteście najlepsi!. Kolejny post w środę wieczorem <3

3) Jeśl ktoś chce się ze mną skontaktować, to podajcie w komentarzach swoje gadu:)


Tumblr_lu0mvatfgi1qfeetco1_500_large

Tumblr-feelings_large

Tumblr_ltu2evgubp1qffho4o1_500_large


środa, 23 maja 2012

Rozdział 24



Dopiero nad ranem zasnęłam. Po całej nieprzespanej nocy byłam wyczerpana. Obudziłam się o 11.00 z nadzieją na lepszy dzień. Zsunęłam się z łóżka i założyłam kapcie, po czym powędrowałam do kuchni. Na lodówce przyczepiona była żółta karteczka z napisem „Musiałam pojechać do pracy. Będę wieczorem. Nie gniewaj się. Mama”
Tak, więc calutki dzień na Florydzie miałam spędzić sama. I co by tu porobić? Warto byłoby skorzystać z letniego słońca i się poopalać, złapać trochę opalenizny, ale jakoś tak nie wiem… nie mam humoru. Wypadałoby też w końcu wziąć się za jakąś książkę…ale i na to też nie miałam ochoty. A krzątanie się po domu bez celu to żadna atrakcja. Postanowiłam, więc pojechać do miasta. Najpierw jednak umyłam zęby i w pośpiechu ogoliłam nogi. Następnie pobiegłam do pokoju i ubrałam się w krótkie szorty i zwiewną bluzkę i trampki. Włosy splotłam w luźnego warkocza na boku i wsadziłam kwiatka we włosy. W biegu sięgnęłam z kuchni jabłko i wsiadłam na rower. Założyłam słuchawki na uszy, okulary na nos i ruszyłam w drogę. Moim celem było znalezienie jakiś miejsc rozrywki głównie meczów siatkówki czy koszykówki. Po zwiedzeniu prawie całej okolicy i krążeniu po ulicach przez 2 godziny, zmęczona i spragniona dotarłam na plażę, gdzie odbywał się mecz piłki plażowej a właściwie jego końcówka. Kupiłam shake truskawkowy, który od razu ugasił pragnienie, po czym usiadłam na zatłoczonych trybunach. Po 20 minutach rozgrywka zakończyła się wynikiem 2:1 i grupa ludzi kierowała się ku wyjściu. Zawodnicy grający zostali na boisku i grali rekreacyjnie. Ja uparcie siedziałam na trybunach i wpatrywałam się w Ocean, a nie w grających bez koszulek chłopaków spalonych słońcem. Wiem to dziwne, bo zazwyczaj takie widoki rozpraszają dziewczyny w moim wieku. To prawda ale z takim humorem to wszystko było mi już jedno. Zła byłam na Scott’a, że nie ma mnie jeden dzień a on już zabawia się z innymi. Z zamyślenia wyrwał mnie niski męski głos. Ktoś ostrożnie i powoli przysiadł na ławce obok mnie.
- Hej dziewczyna. – Przywitał się chłopak.
- Hej? – Uniosłam brew, ale nie spojrzałam na niego. Byłam nastawiona negatywnie.
- Co tak sama tu siedzisz? – Spytał lekko zdyszany.
- Przeszkadzam? Jak coś to mogę pójść. – Wstałam i zaczęłam się zbierać.
- Nie nie. – Uspokoił mnie. – Raczej chodzi mi, gdzie twoi kumple.
- Nie jestem stąd. – Usiadłam z powrotem patrząc w dal.
Chłopak przysunął się by móc zobaczyć z mojej perspektywy w co tak się wpatruje. Spojrzałam na niego kątem oka.
- Wypatrzyłaś już coś? – Zaśmiał się.
- Niestety nie. – Odwróciłam się wreszcie w jego stronę.
Był to opalony, muskularny chłopak o blond kręconych włosach. Przez jego posturę oceniłam, że jest dużo starszy ode mnie. Ubrany zaledwie w spodenki, siedział bez koszulki obok mnie dysząc.
- A tak w ogóle to Lewis jestem. – Chłopak uścisnął mi dłoń
- Chealsy. – Uśmiechnęłam się.
- W takim razie skąd jesteś i co cię sprowadza do nas?
- Stan Montana. Do mamy przyjechałam na weekend.
- Pierwszy raz na Florydzie? – Zapytał z ciekawością.
- Hmmm przyjeżdżałam tu jak byłam mała na wakacje. Tak to mieszkałam w Wilson. Dopiero niecałe pół roku temu się wyprowadziłam. – Wzruszyłam ramionami.
- Tęsknisz za słońcem ha? – Puknął mnie w ramię.
- Trochę…czasem… szczególnie jak pada. – Nerwowo wyginałam sobie palce.
- Coś nie gra?
- Niee.. Przepraszam. Po prostu pokłóciłam się z chłopakiem no i…..
- Rozumiem. – Wydawał się być zawiedziony. – Będziesz tutaj tak siedzieć do wieczora?
- Nie mam nic innego do roboty. Mama w pracy, więc chyba sobie posiedzę.
- Ej jak chcesz to możesz ze mną i z kumplami iść na obiad bo akurat się zbieramy, a potem mogę cię oprowadzić po Florydzie, ale bardziej od strony nocnego życia. Co ty na to? – Uśmiechnął się.
- Sama nie wiem…- Spojrzałam w jego oczy.
- Nie daj się prosić. – Zrobił minę szczeniaczka.
- O nie! Tylko nie ta mina! – Zaśmiałam się.
- Nie daj się prosić. – Wyszczerzył się.
- No niech ci będzie. – Wywróciłam oczami walnęłam go w ramię.
Poszliśmy razem z jego kumplami do knajpki obok. Siedziałam ściśnięta pomiędzy chłopakami przy jednym małym stoliku. Każdy z nich zamówił sobie po hamburgerze, frytkach, coli itd. Ja zaś popijałam wodę z butelki. Cały czas nie mogłam wyjść z podziwu ile jedzenia potrafią wchłonąć w zaledwie 10 minut. Żartowałam, że powinni wziąć udział w konkursie w jedzeniu na czas. Ale wracając do tematu chłopaki cały czas zasypywali mnie pytaniami czy mam chłopaka, dlaczego się z nim pokłóciłam, jak się uczę, czy gram w siatkówkę, czy oglądam mecze itd. Potem przyszedł czas na zadawanie im z kolei pytań. Okazało się, że są tylko rok starsi ode mnie. Złudziła mnie ich budowa spowodowana ciągłymi treningami. Lewis pochwalił się, że są najlepsi w całej szkole i razem w pozostałymi z drużyny jeżdżą często po USA odwiedzając miejscowe szkoły. Oczywiście zaprosiłam ich do mnie do szkoły na pokaz. Siedzieliśmy dosyć długo przy stoliku. Chłopaki opowiadali dowcipy i komentowali ludzi w barze. Śmialiśmy się w niebogłosy a czas leciał i leciał. Po 2 godzinach zaczęliśmy się zbierać. Pożegnałam się z chłopakami ściskając ich i całując. Naprawdę widać różnicę, że ludzie z południa są bardziej przyjaźni i otwarci na nowe znajomości. Rozdałam swój numer telefonu a na koniec wszyscy razem zrobiliśmy sobie grupowe zdjęcie, ot tak, taka pamiątka. Kolejne zdjęcie do mojej kolekcji.
- I jak podobało się? – Powiedział Lewis rozstając się z chłopakami.
- Bardzo! – Krzyknęłam. – Dziękuję ci za zaproszenie. Teraz siedziałabym pewnie cały czas na trybunach czekając aż odpisze.
- Nie myśl o nim teraz. Będziesz miała na to czas w samolocie. Teraz idziemy na podbój nocnego życia. – Zaśmiał się.
Fakt, dzień szybko zleciał i zanim się obejrzałam była już 18.00. Samolot na szczęście miałam jutro o 5.00, tak, więc nie pójdę do szkoły tylko pojadę z Lauren załatwiać rzeczy od samego rana. W końcu tyle roboty a tak mało czasu. Zaczęłam martwić się, że nie wyrobimy się z tym wszystkim. No ale to dopiero jutro.
- Prowadź. – Machnęłam ręką.
Najpierw poszliśmy do kręgielni gdzie tylko się upokorzyłam, przegrywając 30:7. Potem graliśmy w cymbergaja, w którym również mnie pokonał, poszliśmy na lody, puszczaliśmy ogromne bańki, wdychaliśmy hel, kupiliśmy balony, skakaliśmy na trampolinie, poszliśmy do sali luster i lepiliśmy babki z piasku na plaży.
- Świetnie się dzisiaj z tobą bawiłam. – Odparłam spoglądając na niego.
- Ja z tobą również. – Odwzajemnił uśmiech i budował zamek dalej. – Ale to nie koniec jeszcze. – Wyszczerzył zęby.
- Masz jeszcze jakieś asa w rękawie? – Zaśmiałam się robiąc mu zdjęcie.
- A mam. – Wstał otrzepując się z piachu po czym podał mi rękę.
- A powiesz gdzie idziemy? – Spytałam.
- Już po 22:00, więc akurat kluby są już czynne.
- 22:00?! Nie zadzwoniłam nawet do mamy gdzie jestem i kiedy wrócę.
- Nie przesadzaj. Idziemy?
- Trudno. Nic jej nie będzie. – Wzruszyłam ramionami.
Pomógł mi wstać, a następnie poszliśmy wzdłuż deptaka do roztańczonej dzielnicy miasta. Doszliśmy do ulic, pełnych klubów, knajpek, dyskotek i barów. Po chodnikach przechadzały się dziewczyny w skąpych sukienkach i mega wysokich szpilkach. Przed drzwiami klubów ustawiały się tłumy ludzi, czekających na wejście. Co jakiś czas podjeżdżał ekskluzywny samochód bądź limuzyna, z której wysiadały VIPY.
- Nie wejdziemy nigdzie! – Starałam się przekrzyczeć muzykę.
- Spokojnie. Nie martw się. – Uśmiechnął się zawadiacko i pociągnął mnie za rękę.
Wmieszaliśmy się w tłum stojący pod jakimś ekskluzywnym klubem. Trzymałam Lewis’a za rękę, żeby w tym całym chaosie nie stracić orientacji i nie zgubić się.
- Cheals! Wchodzimy! – Krzyknął nagle Lewis.
Przepchałam się przez tłum i weszliśmy do klimatyzowanego holu.
- Nareszcie. – Sapnął Lewis.
- I pomyśleć, że ludzie stoją tak tu codziennie.
- I tak nam się udało szybko wejść. Niektórzy stoją i po 3 godziny. – Puścił oczko.
- 3 godziny?! Co, żeś wykombinował? – Uniosłam brew.
- Akurat mój kolega miał zmianę.
- Przypadek? – Przygryzłam wargę.
- Dobra dobra. Powinnaś mi podziękować a nie jeszcze narzekać. Idziemy tańczyć. Come on. – Wziął mnie za ręce chłopak i poprowadził na parkiet pełen ludzi.
Znajdowaliśmy się w samym centrum parkietu, który był już wręcz przepełniony. Nikt nie zważał na duchotę jaka panowała w klubie. Liczyła się tylko zabawa. Zmęczona po przetańczeniu kilku kolejnych piosenek wymiękłam i podeszłam do baru z Lewis’em.
- Whiskey z colą. – Zwróciłam się do barmana.
- I jak podoba ci się? – Przysiadł na stołku barowym Lewis.
- Zajebisty ten klub. Tylko padam ze zmęczenia. – Otarłam pot z czoła.
- Łyknij sobie i zaraz ci się polepszy. Uwierz. – Kiwnął głową i wypił „setkę”.
Puścili akurat Skrillex – Bangarang, moją ulubioną piosenkę, więc dopiwszy whiskey do końca pociągnęłam Lewis’a za koszulę wprost na parkiet. Od roznoszącego wódkę kelnera łyknęłam na szybko jeszcze dwie setki bez popity i wczułam się w taniec. Panował taki ścisk, że niemal stykałam się twarzą z chłopakiem. Pomijając już nasze ciągle ocierające się o siebie ciała i moją wariującą wyobraźnię. Lewis co jakiś czas łapał mnie za biodra i przyciskał do siebie albo ja chwytałam go za szyję, najpierw jednak wspinając się na palce by móc dosięgnąć jego wzroku. Następną piosenką był utwór DJ’a BL3ND – Club mix, przy której już cały czas stykałam się z Lewis’em, bo utwór przyciągnął praktycznie wszystkich na parkiet. Nagle jakiś gościu z tyłu popchnął mnie tak, że wpadłam na Lewis’a i jakiegoś faceta obok niego, wytrącając z ręki pełny kieliszek. Nasze usta dzieliło zaledwie parę centymetrów. Spojrzałam mu prosto w oczy, zjechałam w dół i zatrzymała wzrok na ustach. Potem z powrotem spojrzałam w oczy. Nagle nasze twarze zaczęły się do siebie przybliżać. Taki odruch bezwarunkowy. Podświadomość podpowiadała mi, że tego chcę, a rozum, że to przyniesie mi ukojenie. Lekko rozchyliłam wargi i pozwoliłam sobie poczuć smak jego ust. W końcu spragnione usta wpiły się w tak miękkie jak poduszeczki wargi Lewis’a. Początkowo całowaliśmy się powoli jednak nasze zawzięcie i zachłanność rosło z każdą sekundą. Po upływie minuty nasze pocałunki stały się odważniejsze i bardziej gorące. Złapałam go za kark przyciągając go do siebie, a on zaś chwycił mnie w tali splatając kurczowo ręce. Nikt nie zwracał na nas uwagi, bo wszyscy zajęci byli tańcem i zabawą. Powoli i dyskretnie ewakuowaliśmy się do łazienki wchodząc do przeznaczonej dla inwalidów, która zawsze świeci pustkami. Nie przestając całować, posadził mnie blacie z umywalkami a ja nogami oplotłam go w pasie a palce wplotłam w jego blond czuprynę. Lewis zaczął pozwalać sobie na coraz więcej, tak, że zaczął całować moją szyję, gdzie niegdzie pozostawiając malinki. Drżącymi palcami dotknęłam jego torsu i rozpięłam zwinnie koszulę, po czym cisnęłam ją w podłogę. W mgnieniu oka znaleźliśmy się w samej bieliźnie. Lewis dotykał mojego ciała jakby badał jakiś cenny eksponat warty milion dolarów, był niezwykle delikatny. Dłońmi zataczał kręgi na mojej skórze i muskał każdy jej fragment. Nie pozostawałam dłużna i równie zachłannie jeździłam paznokciami po jego torsie oprawiając go o dreszcze. Zjechałam dłońmi niżej aż do podbrzusza i zatrzymałam się tuż nad jego kroczem. Spojrzałam, że Lewis jest już w gotowości. Serce zaczęło bić mi mocniej a oddech przyspieszył. Spojrzałam mu w oczy, które jakby pytały czy na pewno tego chcę. Nie czekając na odpowiedź ściągnął z nas bieliznę. Poczułam jego bliskość. Był dosłownie wszędzie. Było to niezwykłe doświadczenie i niewyobrażalna przyjemność. Poczułam Lewis’a w sobie. Przez cały czas stosunku szeptał mi do ucha moje imię. Byłam w stanie euforii i do tego doszło jeszcze majaczenie pod wpływem alkoholu. W końcu zdyszani oderwaliśmy się od siebie wymieniając na koniec tylko kilka namiętnych pocałunków. Następnie po chwilowym odpoczynku ubraliśmy się z powrotem i wyszliśmy z powrotem na salę trzymając się za rękę i wymieniając znaczące spojrzenia.
*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_
No wreszcie jest! W sumie były 3 wersje rozdziału i padło na tę. Siedziałam prawie 3 dni nad tym i nanosiłam poprawki. Chcę podziękować mojej najlepszej przyjaciółce, która ma tak, zrytą psychikę i pomogła mi napisać szczególnie tą scenę w łazience. Miała jeszcze kilkanaście pomysłów co by tam dodać, o których lepiej nie wspomnę. No ale w końcu udało się nam.
+ Dziękuje nowym czytelniczkom z mojej klasy (E.N) <3 
Kurde w każdym razie doszedł nowy chłopak... no i mam do was pytanie. Rozwinąć jego wątek, czy potraktować to jako po prostu przygoda i pisać tylko o Scottcie i Spencerze?
No to mam nadzieję,że się wam podoba. Następny dodam w sobotę wieczorem <3333
LICZĘ NA KOMENTARZE!!! AAAAA!





niedziela, 20 maja 2012

Niespodzianka

Nooo wreszcie się udało znaleźć prawie wszystkie rzeczy, które kupiła Cheals. Po żmudnych 3 godzinach poszukiwań coś wygrzebałam. Łatwo nie było. Niestety nie znalazłam zakolanówek we flagę USA. No ale i tak jest postęp, że coś znalazłam.
Obiecuje, że w kolejnym rozdziale będzie się działo :*


Sukienka


Bluzki







 








Kurtki i kamizelki jeansowe







Koszule w krate


 




Bluza



Koszulka



Buty










Basebollówka




Fullcap 


Jeansy




Trampki



Kostium



sobota, 19 maja 2012

Rozdział 23

Prysznic od razu przyniósł ulgę i ukoił moje nerwy. Przebrałam się w jeansowe szorty i szary top a włosy związałam w luźnego koczka na środku głowy. Wychodząc z kuchni pociągnęłam nosem i poczułam zapach lazanni. Fakt ale nie jadłam od ponad 12 godzin tylko żyłam na mocnych trunkach. Podążając za zapachem dotarłam do małej kuchni z dużymi szklanymi oknami wychodzącymi na Ocean.
- Gotowa? – Spojrzała na mnie mama. – Wcinaj szybko, bo zaraz jedziemy. – Odparła z entuzjazmem.
- Gdzie mnie zabierasz? – Usiadłam przy stole i zaczęłam jeść.
- Zobaczysz. Niespodzianka, nie bój się, nie pozwolę, żebyś siedziała cały weekend w domu. – Zaśmiała się. – A teraz jest. Czekam za 15 minut przy drzwiach. – Poszła do łazienki.
Ciekawa byłam gdzie mnie zbierze. Trochę przerażał mnie jej entuzjazm no ale czego nie robi się żeby uszczęśliwić mamę. Po zjedzeniu obiadu wróciłam do pokoju skąd wzięłam telefon i okulary przeciwsłoneczne, po czym wyszłam na zewnątrz.
- No nareszcie! – Powiedziała mama wsiadając do samochodu.
Usiadłam na miejscu pasażera i zapięłam pasy.
- Powiesz mi gdzie jedziemy? – Spytałam.
- Najpierw pojedziemy na małe zakupy a potem może popływać z delfinami co? – Spojrzała na mnie.- Fajnie, że mam 100$ - Odparłam kwaśno.
- Dokładnie jak twój tata!
- Wcale nie! – Udałam naburmuszoną.
- Yhy… i jeszcze ten wzrok Chleasy. – Zgrywała się. – A tak szczerze mówiąc, to znalazłam całkiem nieźle płatną pracę a na dodatek jesteś moją córką, której nie widziałam od 3 miesięcy i mogę wydać na nią tyle pieniędzy ile chce.
- Ile chcę?? – Spojrzałam zgryźliwie.
- Bez przesady Cheals. No i jeszcze winna jestem ci prezent urodzinowy ale to potem. – Powiedziała tajemniczo.
- Mamo! Wiesz, że nie lubię długo czekać!
- Trudno musisz się jeszcze trochę pomęczyć. – Puściła mi oczko po czym włączyła radio.
Uchyliłam okno i rozglądałam się po okolicy podziwiając miasto tętniące życiem. W końcu po 20 minutach stania praktycznie w korkach dojechałyśmy pod duży pas sklepów ciągnących się bodajże przez całą aleje. Zaparkowałyśmy w miarę blisko i udałyśmy się do po kolei do sklepów. Mierzyłam tysiące sukienek, bluzek, spodni, bluz, swetrów, butów i nie wiadomo jeszcze czego. W sumie chodząc po sklepach spędziłyśmy ponad 5 godzin. Zdążyłam się jeszcze pokłócić z mamą co do kupna wszystkich tych rzeczy. Ja upierałam się przy wyborze tylko jednej bluzki ale ona koniecznie chciała żebym kupiła wszystko na co mam ochotę, bo drugiej takiej szansy nie będzie. Ostatecznie kupiłam białą koronkową na krótki rękaw i przed kolano sukienkę, kobaltową bluzę kangurkę, 2 kurtki jeansowe i kamizelkę, zakolanówki z flagą amerykańską, pare kolorowych topów, 2 koszule w kratę, T-shirt z napisem I <3 FLORIDA, czarne i amarantowe wysokie szpilki i bladoróżowe koturny, botki - galaxy, baseballówkę, full cap’a, szaro niebieskie przetarte rurki, czarne trampki all stars i oczojebny zielony kąpielowy. Tak, że w sumie mama wydała dosyć ładną kwotę pieniędzy. Sama kupiła sobie tylko sukienkę i nowe buty. Nie pytałam się jej nawet ile zapłaciła, bo znając siebie to kazałabym jej połowę zwrócić. Po wyjściu ze sklepu pojechałyśmy na mały obiadek do jakieś nadmorskiej całkiem przyjemnej knajpki. Posiedziałyśmy, pogadałyśmy o szkole, znajomych, chłopakach. Wspomniałam o Scott’cie, Amy i Lizzy. Miło było spędzić czas z mamą. Po przekąsce z pełnymi brzuchami pojechałyśmy do obiecanego oceanarium gdzie pływałyśmy z delfinami. Nie było tak strasznie jak przeczuwałam. Cały czas się śmiałyśmy i chlapałyśmy wodą. Wieczorem około 20.00 wróciłyśmy do domu. Schłodziło się znacznie na dworze, więc założyłam długi sweter i poszłam do ogródka. Położyłam się na hamaku i wsłuchiwałam się w szum fal. Wyjęłam telefon z kieszeni i zobaczyłam 45 nieodebranych połączeń i 10 wiadomości.
- Oszaleli. – Wyszeptałam.
Połowa połączeń była od taty, a druga połowa od Lizzy i Amy. Tak samo z wiadomościami. Żadnej od Scott’a. Chyba naprawdę się wkurzył. Wiedziałam, że źle wtedy zrobiłam i chamsko mu odpowiedziałam, no ale miałam poniekąd racje. Nie muszę mu się wiecznie ze wszystkiego spowiadać. Obracałam nerwowo telefon w dłoniach.
- Coś się stało? – Podeszła do mnie mama i dała mi gorącą herbatę.
- Nie nic nic. – Wyrwała mnie z zamyślenia.
- To przez niego? – Wyjęła mi z rąk telefon i spojrzała na tapetę.
- Raczej ja tym razem nawaliłam. – Przesunęłam się robiąc miejsce na hamaku.
- Chcesz się wygadać? – Położyła się obok mnie.
- Chodzi o to, że on oczekuje ode mnie, że będę mu mówić gdzie idę, gdzie wychodzę, z kim, kiedy, o której wrócę. Teraz się wkurzył, że nie powiedziałam mu, że wyjeżdżam na weekend.
- Wiesz Cheals nie jestem dobra w tych sprawach no, ale wydaje mi się, że on po prostu się o ciebie troszczy i chce z tobą spędzać jak najwięcej czasu.
- No ale bez przesady. Mam też koleżanki.
- On też ma na pewno kolegów. Tyle, że jesteś jego dziewczyną i dba o ciebie.
- Dba? – Zaśmiałam się gorzko. – Mamo on się obraził, że mu nie powiedziałam, że do ciebie jadę!
- Nie przesadzaj, na pewno aż tak źle nie jest. Jak wkurza cię jego zachowanie, to powiedz mu, żeby dał ci trochę więcej przestrzeni i już. – Poradziła.
- Ale on powie, że wcale tak nie jest, tylko ja sobie coś ubzdurałam. – Wymamrotałam.
- Nigdy nie wiesz co będzie skarbie. Nie wiesz co powie. Może wręcz przeciwnie, może zgodzi się i trochę odpuści. Nie bądź taka pesymistyczna.
- No masz racje, nie powinnam się wtedy tak wściekać, wiem to moja wina. – Upiłam łyk herbaty.
- A właśnie. – Mama sięgnęła za siebie.
Obruszyłam się zaciekawiona.
- Wszystkiego najlepszego. – Szepnęła wręczając mi złote pudełeczko obwiązane czerwoną wstążką.
- Naprawdę nie musiałaś, jak w samochodzie tylko tak żartowałam. – Uśmiechnęłam się.
- Kłamać nie umiesz. – Spojrzała na mnie spode łba.
Uśmiechnęłam się kwaśno i otworzyłam pudełeczko, w którym zobaczyłam coś koronkowego. Spojrzałam na mamę zdezorientowana.
- No zobacz! – Zachęciła.
Wzięłam w palce materiał i zobaczyłam czarną koronkową bieliznę. Przed oczami mignęła mi metka. Zmrużyłam oczy i zobaczyłam napis „Victoria’s Secret”. Takie coś kosztuje majątek. Moja matka chyba naprawdę obrabowała bank albo wygrała milion na loterii.
- Mamo!
- No co Cheals! – Zaśmiała się. – Widzę, że dobrze trafiłam, bo masz chłopaka to… - Chrząknęła.
- No ale!...emmm – Zatkało mnie i poczułam, że zrobiłam się cała czerwona na twarzy.
- Spodoba mu się. – Mrugnęła.
- Ale my nie…
- Oj tam. Cicho. – Zatkała mi buzie.
- Ciekawe co powie na to tata. – Zaśmiałam się.
- Już widzę jego reakcje. – Wybuchłyśmy śmiechem.
- Niezapomniany widok. Na pewno. – Dodałam.
Dyskutowałyśmy jeszcze pare minut na temat ekscentrycznego prezentu urodzinowego. Podobał mi się, ale zupełnie nie spodziewałam się, że taki dostanę. Byłam przekonana, że to jakaś biżuteria.
Po jakimś czasie mama dostała telefon z pracy i poszła do domu zostawiając mnie samą. Sięgnęłam za telefon i napisałam do Scott’a: „Przepraszam.*”
Następnie zadzwoniłam do taty streszczając mu cały dzień, specjalnie pomijając wzmiankę i prezencie. Oczywiście powiedział jak to mnie mocno kocha i jest głodny, bo nie ma kto mu gotować no i na koniec, że za mną tęskni. Robiło się coraz ciemniej i później a ja wpatrywałam się w białą niczym rozlane mleko tarczę księżyca, po czym przeniosłam wzrok na moją bliznę, która już nie swędziała ani nie bolała. Przejechałam palcami po wypukleniu badając jej każdy szczegół.
- Chealsy wiesz…. – Zaczęła mama, której nie zauważyłam jak wróciła.
- Tak mamo?
- Masz już 17 lat… ten czas tak szybko zleciał… - Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Patrzysz tak na tą łzę i zastanawiasz się czy naprawdę ma taką moc, czy to wszystko ściema. Wiem, że miałaś mnie za wariatkę. Nie wiem, czemu bałam się aż tak twoich 17 urodzin.
- Mamo.. – Wstałam z hamaka i stanęłam naprzeciwko niej. – Nie musisz owijać w bawełnę, bo ja wiem.
- O czym wiesz?
- O tej bliźnie. Wszystko już wiem. – Spojrzałam jej w oczy.
- Skąd? – Wydała się być trochę oburzona.
- W mieście, w którym mieszkam jest dwóch naznaczonych. Moja koleżanka i stary przyjaciel. – Przełknęłam ślinę. – Początkowo u niej zauważyłam tę bliznę, ale powiedziała, że miała wypadek. Potem zaczęły mi się przytrafiać jakieś dziwne, niestworzone rzeczy, aż w pewnym momencie zaczęłam się tego wszystkiego bać. W końcu przez przypadek koleżanka skomentowała to, kiedy jadąc zobaczyłam dziewczynkę na drodze, która w mgnieniu oka zniknęła. No i tak po licznych błaganiach streściła mi praktycznie wszystko. Powiedziała, że dziwią ją tylko moje wizje.
- Wizje? – Zamyśliła się.
- Czasem miewam krótkie urywki poszczególnych wydarzeń, ale ona powiedziała, że to pojawia się za następne 17 lat i nie występuje u każdego.
- Też nie wiem kochanie. Dużo o tym czytałam, ale w naszym przypadku czy rodzinie chyba nikt czegoś takiego nie miał. Poznałaś tą dziewczynkę, która się tobą opiekuje?
- Tak. To jesteś ty jak byłaś dzieckiem. – Uśmiechnęłam się.
- Alee… To niemożliwe. Przecież zawsze opiekuje się osoba zmarła. – Zmarszczyła brwi.
- A jednak. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale zbytnio mi to nie przeszkadza. Jesteś teraz cały czas we mnie. – Przyłożyłam dłonie do serca.
- Oj skarbie ja zawsze byłam. – Przytuliła mnie.
- Kocham cię mamo. – Wyszeptałam.
- Ja ciebie też słońce. A teraz kładź się spać. – Zagoniła mnie do domu.
Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic i wskoczyłam w letnie piżamy. Usiadłam na łóżku w pokoju i odpaliłam laptopa. Przejrzałam stronę główną na Fb, na której roiło się od zdjęć Scott’a z imprezy w towarzystwie kolegów i…nieznanych mi dziewczyn. Wkurzyłam się na niego. Mnie nie ma a ten już baluje. Okej posprzeczaliśmy się trochę, ale to nie powód, żeby od razu tak się zachowywać. Wyłączyłam ze złością laptopa i wlazłam pod kołdrę. Nakryłam się nią po uszy i kurczowo złapałam się za poduszkę. Kręciłam się na łóżku i kręciłam. Wyjątkowo wszystko mi przeszkadzało, a to za gorąco a to za zimno, a to ptak świergocze, a to samochód przejedzie itd. Przed oczami cały czas miałam te zdjęcia Scott’a wśród dziewczyn. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Miałam ochotę zadzwonić do niego i wygarnąć mu, jednak moje lenistwo wygrało i nie zdołałam sięgnąć za telefon.


*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*_*
Udało mi się trochę wyprzedzić bo znowu mam wenę.
Mam nadzieje, że opowiadanie nie staje się nudnawe bo cały cały czas staram się pisać coś nowego.
Jutro wieczorem albo w poniedziałek kolejny post tym razem ze zdjęciami ubrań jakie panna Chealsy sobie kupiła.
Nowy rozdział dodam w środę wieczorem.
I znowu się opuściliście w komentowaniu :(
Proszę, jeśli czytasz to zostaw komentarz - byle nie spam.
Ale i tak uważam, że jesteście najlepsi pod słońcem !!
I co do zdjęć chłopaków to nie dodam, bo nie znalazłam takich zdjęć, żeby idealnie odpowiadały mojej wizji 




Tumblr_m3b5wlex741rulxw9o1_500_large

Tumblr_ly4re9e5ud1r102vto1_1280_large